Młodzi dorośli – pytamy, czym dla nich jest dorosłość
zdjęcie: Grześ Czaplicki

FYI.

This story is over 5 years old.

Sponsorowane

Młodzi dorośli – pytamy, czym dla nich jest dorosłość

Czym jest dorosłość dla obecnych 20 i 30-latków dowiadujemy się od kilku ludzi, którzy lubią życie poza utartymi schematami

Zobacz więcej materiałów w serii Moja Dorosłość x Mercedes.

Trudno powiedzieć, czy ludzie kiedykolwiek wierzyli, że słynne trzy życiowe osiągnięcia – wybudowanie domu, zasadzenie drzewa i spłodzenie potomka – rzeczywiście świadczą o dorosłości. Zwłaszcza że jej definicja zdaje się zmieniać w zależności od czasów. Czym więc jest dorosłość dzisiaj? Zapytaliśmy o to ludzi, których socjologowie nazwaliby pewnie „młodymi dorosłymi". Każde z nich stara się znaleźć swoją drogą, a w tych poszukiwaniach łączy ich przekonanie, że stabilizacja niekoniecznie musi być na szczycie naszej listy priorytetów. Pytamy więc o ich definicję okresu, który dopada nas po beztroskim dzieciństwie i razem z Mercedesem prosimy, żeby za pomocą Instagram Stories pokazali jeden dzień ze swojego życia. Poniżej nasza rozmowa z fotografem i retuszerem, Dawidem Grońskim.

Reklama

Mateusz Góra: Co znaczy dla ciebie dorosłość?
Dawid Groński: To chyba odpowiedzialność, którą bierzesz za innych. To moment, kiedy jesteś gotowy podejmować decyzję, które mają wpływ na ludzi dookoła i nie pośredniczą już w tym rodzice.

Czujesz, że już jesteś dorosły?
Tak, pewnie, od dawna.

Od dawna? Przecież jeszcze nie masz trzydziestki.
Chyba na początku liceum, kiedy udało mi się znaleźć jakieś pierwsze dorywcze prace, zacząłem tak o sobie myśleć.

W wieku 16-17 lat?
Tak, poczułem, że zaczynam podejmować własne decyzje. Miałem świadomość tego, że nie biorę już wszystkiego od rodziców, zaczynam decydować o tym, co chcę zrobić.

Ostatecznie jednak zdecydowałeś się robić w życiu coś, co nie daje ci żadnej gwarancji.
Jestem dobry w oszczędzaniu (śmiech). Podstawą jest budowanie poduszki finansowej, która zabezpiecza cię, jeśli coś się stanie. Teoretycznie nie wiem, co stanie się za miesiąc, ale wiem, że mam jakieś zabezpieczenie.

Żyjesz na zupełnie innych warunkach niż ludzie pracujący na etat, w swoim życiu rezygnujesz z klasycznie pojętej stabilności.
Etat jest na pewno spoko, ale ja zawsze chciałem robić coś nieszablonowego, kreatywnego, zamiast pracować od poniedziałku do piątku. Praca jest fajna dla mnie wtedy, kiedy mogę nią naprawdę żyć, a nie spędzać w niej czas od 8 do 16 przez pięć dni w tygodniu. To znaczy, że czasem tyram bez przerwy, a kiedy indziej mogę zająć się swoimi sprawami. Za to nie męczy mnie rutyna.

Reklama

Zobaczcie Instagram Stories zrobione przez Dawida Grońskiego podczas dnia spędzonego z Mercedesem.

Skąd bierzesz w takim razie motywację, żeby pracować?
Jeśli masz kryzys, przesuń biurko, zmień miejsce pracy, to pomaga (śmiech). Kryzysy są różne – czasem mam wrażenie, że za dużo czasu spędzam w domu, czasem, że za mało się skupiam na pracy – ale jeśli już decyduję się coś zrobić, to nie odkładam rzeczy na później.

Jaką różnicę widzisz pomiędzy swoim podejściem do dorosłości a tym, jak wyobrażają ją sobie twoi rodzice?
Dla nich dorosłość nie była chyba uczuciem, które płynie z wnętrza, tylko szeregiem czynników zewnętrznych – wziąłeś ślub, urodziło ci się dziecko, trzeba było utrzymać kilka osób, wyprowadzić się od swoich rodziców. Wtedy byłeś dorosły. Czy naprawdę tak jest? Mam wrażenie, że zupełnie nie. Ja na razie nie mam dziecka na przykład, ale w jaki właściwie sposób miałoby to świadczyć o tym, czy jestem dorosły czy nie?

Czyli nie chcesz mieć dziecka?
Tego nie powiedziałem (śmiech).

No więc jak zmieniłoby się twoje życie, gdyby się pojawiło? Musiałbyś iść na kompromisy, jak twoi rodzice?
Nie, myślę, że obecnie mógłbym zachować niezależność i żyć w taki sam sposób. Ludzie panicznie boją się, że świat się skończy, jak dziecko się urodzi.

Czyli jak spotykasz się ze znajomymi pracującymi na cały etat i mają dzieci, to nie masz wrażenie, że wasze życia są jednak inne?
Czasem chyba czuję, że są zmęczeni pracą, a równocześnie cały czas pracują. Żyją często tym, co robią, tak jak ja, tylko w o wiele większym stresie. Nie sprawia im to chyba przyjemności. Ja mogę zachować luźniejszy stosunek, chociaż stres pojawia się na innych płaszczyznach.

Reklama

Na przykład, kiedy czujesz presję, żeby być jak najbardziej kreatywnym?
Tak, muszę pokazywać cały czas, że coś, co robię, jest spoko. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby robić rzeczy przeciętne, bo one od razu znikną, nikt się nimi nie zainteresuje.

Jaka jest w takim razie twoja metoda dbania o higienę umysłu? W jaki sposób radzisz sobie z tą presją?
W każdym projekcie, który robię, staram się zawrzeć coś, co jest moje. Istnieją pewne oczekiwania ze strony klientów, ale muszę mieć świadomość, że tak naprawdę to jest też dobre dla mnie. Jeśli dla mnie coś będzie fajne i ja będę zadowolony, mam wrażenie, że ktoś z zewnątrz też to doceni. Jeśli pojawia się z tyłu głowy myśl „to jest jednak nie to", wtedy zaczynają się problemy.

Słyszysz czasem takie opinie, że nadal jesteś dzieciakiem, bo robisz zdjęcia, w ogóle nie zależy ci na dorastaniu w standardowy sposób?
Tak mówią ludzie, którzy są sfrustrowani swoją pracą (śmiech). Robię to, co lubię, i sprawia mi to przyjemność. Do miejsca, w którym się obecnie znajduję, musiałem dojść różnymi decyzjami, to nie wzięło się znikąd. Na taki pozornie chaotyczny, „inny" styl życia, może luźniejszy niż u większości ludzi, też trzeba sobie zapracować.

A wsiadasz czasem w samochód i jedziesz przed siebie?
Może nie jestem neohipisem i nie jadę do Berlina szukać enklawy ludzi żyjących dalej poza społeczeństwem, ale nie mogę też wiecznie spędzać czasu w mieście, chociaż czuję, że by mi go brakowało na dłuższą metę.

Reklama

Pamiętam swój pierwszy raz, kiedy uciekłem. To było jedno z najlepszych doświadczeń w moim życiu. Miałem 18 lat i pojechałem z moim przyjacielem stopem po Europie, bo wtedy jeszcze nie miałem samochodu, do którego mógłbym po prostu wsiąść. Jechaliśmy wzdłuż Lazurowego Wybrzeża. Nie mieliśmy nawet namiotu, spaliśmy w śpiworach, ale to było naprawdę super. Wtedy czułem dosłownie naturę, pod sobą (śmiech). Komfort mojego życia drastycznie spadł i chyba to pozwoliło mi z jednej strony odpocząć, a z drugiej bardziej docenić to, co mam.

Teraz zrobiłbyś to samo?
Pewnie.

I nie wpływa to na poczucie bycia dorosłym?
Nie, to nie ma dla mnie zupełnie znaczenia w tej kwestii.

A jak to jest z rzeczami w takim razie – masz ładne mieszkanie, porządny samochód, fajne ciuchy. Z jednej strony chcesz ograniczać swoje potrzeby, z drugiej są rzeczy, których nie potrafisz sobie odmówić?
Chodzi o to, żeby nie gromadzić za dużo. Mogę mieć kilka porządnych rzeczy, które mnie cieszą, podobają mi się, są praktyczne, ale bardzo lubię dalej minimalistyczny styl życia. Nie muszę mieć dużo rzeczy wokół, ale one muszą dobrze wyglądać, nie wprowadzać dodatkowego chaosu (śmiech).

Posiadanie małej ilości rzeczy daje też świadomość, że zawsze możesz podjąć decyzję o zmianie miejsca i po prostu to zrobić?
Tak, nie czuję się przytłoczony. Dzięki swojej pracy mogę zmienić łatwo miejsce, nie muszę planować przeprowadzki miesiącami. Jestem równocześnie świadomy, że odpowiadam za innych ludzi, ale to znowu, wbrew powszechnemu przekonaniu ludzi, nie jest porzucanie kogoś. Przecież nie żyjemy w XIX wieku, żeby nie móc przyjechać, kiedykolwiek poczujesz taką potrzebę.

Odwróćmy moje pierwsze pytanie – co znaczy w takim razie dla ciebie dziecinność? Czujesz się czasem dziecinny?
Wiesz, jestem fanem anime (śmiech) i płaczę na komediach romantycznych. Chyba nie ma co robić z siebie na siłę poważnej osoby. Często ludzie są o wiele zbyt poważni, jak na sytuację. Myślę, że od dzieci możemy się nauczyć, że nie ma sensu się tyle w życiu stresować. Wygłupianie się a bycie dziecinnym to są dwie zupełnie różne rzeczy. Generalnie mam wrażenie, że potrzebujemy nowych definicji „dorosłości" i „dziecinności", bo stare się już mocno zużyły.