​Byłam na urodzinach Biebera

Źródło: Youtube

Jak część z was pewnie wie, Justin Bieber obchodził w niedzielę swoje 21 urodziny. Z tej okazji Multikino postanowiło stworzyć event ze specjalnym pokazem filmu o gwieździe. Jako, że nasza redakcja jest jego wiernym fanem, postawiono mnie przed zadaniem zrelacjonowania święta tego popowego objawnienia. Chcąc zrobić wszystko by the book, zadzwoniłam do odpowiednich osób zarządzających siecią kin, aby poprosić o akredytację dziennikarską. Do udziału w seansie zostałam oczywiście zachęcona, jednak akredytacja do ostatniej chwili była dla mnie niewiadomą.

Videos by VICE

Dotarłam więc do Multikina i uparcie dopytywałam się o swoją wejściówkę. Usłyszałam tylko, że Multikino nie ma w zwyczaju takowych udzielać. Pomimo odrzuconej prośby, kupiłam jednak ten pieprzony bilet i tym samym wylądowałam w sali z Belieberkami (czyt. fanki Justina).

Kinowe premiery zazwyczaj ściągają do kin tłumy. Spodziewałam się więc tabunu wrzeszczących nastolatek, pchających się do wejścia niczym głodne lwy do mięsa. Tymczasem, ku mojemu zdziwieniu, sala była prawie pusta, gdzie zajęte były raptem trzy rzędy, a i same fanki ekscytowały się projekcją mniej niż się tego spodziewałam. Początkowo sprawiały wrażenie przeciwieństwa Amerykanek, które prawie się zabijają o bilety na koncerty naszego gwiazdora.

Korzystając z chwili, postanowiłam podpytać, za co wszyscy tak bardzo kochają Biebera? „Za to, że jest sobą. Pokazuje jakim jest naprawdę. Nikogo nie udaje. To już trzeci raz kiedy wybrałyśmy się na film o nim i na pewno nie przegapimy kolejnych” odpowiedziały mi 17-letnie Klaudia i Natalia.

Jak wiadomo, showbiznes polega głównie na pokazywaniu prawdziwego oblicza artystów, więc duży props za odpowiedź. Kiedy jednak spytałam dziewczyny, co sądzą na temat swojego idola plującego z balkonu na fanki oraz jego aresztowaniu, usłyszałam, że każdy popełnia błędy, a fanki na pewno były zachwycone, w końcu to ślina Justina Biebera. Nice!

Podeszłam do biletera, który przedzierając moją wejściówkę parsknął śmiechem, weszłam do sali i… zaczęła się jazda. W filmie pokazano fragmenty koncertów, a cała sala śpiewała razem z piosenkarzem. Było to o tyle niesamowite, że dziewczyny oprócz śpiewu, znały też fragmenty szybkiego rapu i bezbłędnie potrafiły wyrecytować tekst razem z muzykami!

Myślałam, że nic już mnie nie zaskoczy. Wtedy właśnie poleciała piosenka „Boyfriend” i zaczął się prawdziwy szał. Dziewczynki śpiewały, piszczały, podnosiły ręce do góry, jakby Justin śpiewał na żywo tuż przed nimi, a nie na ekranie. Przeraziło mnie to, że jego piosenki naprawdę są chwytliwe. Nie potrafiłam usiedzieć 1,5 h bez machania nogą w rytm muzyki, a do dziś w głowie gra mi jego koncert.

W filmie pojawiały się też sceny, w których Bieber pokazywał swoją wrażliwą stronę. Wtedy z kolei, oprócz oczywistych tekstów takich jak „Ooooo jaki on jest słodki”, pojawiły się też łzy wzruszenia. Nie, łzy to mało powiedziane. Część widowni w pewnym momencie wpadła w taką histerię, że myślałam, że nie uspokoją się do końca seansu. Później jednak, Justin znów zaśpiewał, a płacz ustał jak ręką odjął.

Z jednej strony to niesamowite, jak ktoś kto w dużej mierze uchodzi za pośmiewisko i jest obiektem globalnej nienawiści, potrafi tak bardzo wpłynąć na uczucia młodych fanów. Z drugiej, przerażające, że mimo wybryków nadal jest przez nich stawiany na piedestale, niczym młody Bóg, tyle że jeszcze bez zarostu. Wracam do domu nucąc melodię z filmu i mam nadzieję, że moje dzieci nie wpadną na pomysł zostania Belieberem.