Chcę być najlepszym „Żydem na szczęście” dla Polaków

Gdy kanadyjski aktor i producent teatralny Michael Rubenfeld zaczął spędzać czas w Polsce, zauważył dziwny obyczaj. W sklepach i na targach natrafiał na obrazki, figurki i inne bibeloty przedstawiające Żydów w tradycyjnych ubraniach liczących pieniądze i złote monety. Rubenfeld zaniemówił.

„Jak coś takiego mogło w ogóle istnieć, i to jeszcze w Polsce, ze wszystkich miejsc na świecie? Nie widziałem w tym żadnego sensu, dopóki moja żona Magda, która wychowała się w Polsce, wytłumaczyła mi, że ludzie naprawdę kupują obrazki Żydów z monetami jako amulety na szczęście. Wierzą, że jeśli powieszą je na ścianie, przyniosą im ekonomiczne szczęście. W Szabat można obrócić obrazek do góry nogami, żeby wzmocnić efekt”.

Videos by VICE

Na podobizny „Żyda na szczęście” czy „Żyda z monetą” nie natkniesz się na każdym kroku, ale stanowią część kultury. Jeśli wiesz o ich istnieniu, zaczynasz je dostrzegać wokół siebie. Widok karykatur swoich rodaków na malowidłach i innych towarach wprawił Rubenfelda w konsternację. Obrazy były tak obraźliwie przerysowane, że nie wiedział, co o tym myśleć. Zdawał sobie sprawę, że takie stereotypy powinny go złościć. Utrwalanie i powielanie negatywnego wizerunku Żydów miało w przeszłości koszmarne konsekwencje. Z drugiej strony, wszystko to było tak niewłaściwe, że zaczęło go trochę bawić. Jak coś takiego może w ogóle istnieć? W jakich warunkach jest dopuszczalne? Czy to się dzieje naprawdę?

Po głębokim rozważeniu tych pytań Rubenfeld poczuł, że nie może ich pozostawić bez odpowiedzi. Najlepsze, co przyszło mu do głowy? Zacząć sprzedawać własne pamiątki z „Żydem na szczęście”, a dokładnie: obrazy, na których Rubenfeld liczy monety. Przez kilka ostatnich miesięcy artysta razem ze swoją kompanią FestivALT wystawiał swoje obrazy na sprzedaż na polskich jarmarkach i targach. Jego chwyt reklamowy? Teraz możesz kupić obrazek „Żyda na szczęście” od prawdziwego „Żyda na szczęście” (również w jego sklepie internetowym). Cały projekt stanowi jednocześnie metakomentarz i performans na temat problematycznego zwyczaju oraz prawdziwy biznes mający przynosić dochody.

Ostatnio mieliśmy okazję porozmawiać z Rubenfeldem o intencjach, jakie przyświecają jego towarom, o pochodzeniu obrazków Żydów z monetami w Polsce, oraz o sprzecznych reakcjach na jego projekt.

VICE: Jak pierwszy raz natrafiłeś na „Żyda na szczęście” w Polsce?
Michael Rubenfeld:
Wierz lub nie, ale pierwszy raz zobaczyłem go na Rynku Głównym w Krakowie, najbardziej uczęszczanej części miasta. Byłem w szoku, że coś, co utrwala tak problematyczne stereotypy, jest sprzedawane w tak popularnym miejscu. To było tak złe i niewłaściwe, że z miejsca się zachwyciłem i kupiłem po jednym dla każdego z moich żydowskich znajomych w Kanadzie. Oni też wszyscy byli zachwyceni.

Rozumiem, że to pewnie nie była oczywista reakcja, ale ci „Żydzi na szczęście” są po prostu tak absurdalni i niepoprawni politycznie, że wywołują we mnie równie niepoprawny politycznie zachwyt. Zupełnie jakby śmiech był jedyną zdrową reakcją. A ponieważ są sprzedawane tak otwarcie i bez żadnych sprzeciwów, było jasne, że ktoś tu się z kimś nie dogadał. Przypomniało mi to Indian ze sklepów z cygarami. Są w oczywisty sposób problematyczni, ale stali się czymś tak normalnym, że ludzie w ogóle o tym nie myślą.

Wspomniałeś, że zwyczaj kupowania „Żydów na szczęście” istnieje w Polsce od dość niedawna. Skąd się wziął?
Jan Gebert, który zebrał dla mnie mnóstwo informacji na temat „Żydów na szczęście”, wyjaśnił mi ich pochodzenie. Obrazy są wzorowane na przedwojennych wizerunkach Żydów. Zaczęły się pojawiać (jeszcze bez monety) niedługo po tym, jak większość pozostałych w Polsce Żydów została zmuszona do wyjazdu z kraju w 1968 roku. Według teorii Jana z początku był to wyraz podświadomego pragnienia, by jakoś wypełnić wyrwę po żydowskiej ludności. Obrazy przedstawiające Żyda z monetą zaczęły się pojawiać na przełomie lat 70. i 80. Polacy byli wyczerpani przez komunizm i mieli go serdecznie dosyć. Powszechne było pragnienie powrotu do wolnego rynku. Wizerunek „Żyda na szczęście” stał się mistyczną manifestacją tych kapitalistycznych ciągot. Panowało przeświadczenie (czy też mit), że Żydzi dobrze radzili sobie z pieniędzmi. Zawieszenie takiego obrazka na ścianie stanowiło wyraz nadziei, że pieniądze nagle magicznie się pojawią.

Czy to w Polsce powszechny obyczaj?
Jak najbardziej. Niektórzy twierdzą, że nigdy o czymś takim nie słyszeli, ale gdy pokazać im taki obrazek, często orientują się, że wisiał na ścianie u ich dziadków, albo widzieli go w sklepie. Jednak szczerze mówiąc, większość ludzi o nich wie. Co więcej, takie obrazki zyskują ostatnio coraz większą popularność. Na przykład niedawno w miejscowości Miętne organizowano warsztaty, na których dzieci uczyły się, jak samemu narysować „Żyda na szczęście”.

Twoją reakcją na wizerunki Żyda z monetą było stworzyć własny performans. Na czym on dokładnie polega?
W ramach performansu chodzę na ruchliwe targi, rynki lub popularne turystyczne miejsca w Polsce i sprzedaję oprawione zdjęcia samego siebie, które celowo przypominają inne wizerunki Żydów z monetami. Jestem na nich ubrany jak stereotypowy Żyd, w ręku trzymam monetę i na nią patrzę. Przede mną na stole leży księga, pióro i kałamarz, oraz sakiewka z pieniędzmi i kilka rozsypanych monet. Zdjęcie jest obrobione tak, by wyglądało, jak z dawnych czasów. Gdy osobiście sprzedaję obrazki, mam na sobie dokładnie ten sam kostium, co na zdjęciach. Siedzę przy stole, na którym leży księga, pióro, kałamarz, sakiewka i monety, wszystko to oprawione w dużą ramę.


By być z nami na bieżąco: polub nas, obserwuj i koniecznie zaznacz w ustawieniach „Obserwuj najpierw”


W ten sposób ludzie stykają się z tym samym obrazem dwa razy: z prawdziwym mną i ze mną na zdjęciach. Prowadzę dość energiczną sprzedaż, głośno i z dumą ogłaszając, że zdjęcia ze mną są bardziej autentyczne, niż pozostałe. Jestem prawdziwym Żydem, a pozostałe obrazy to tylko marne imitacje. Zapewniam ludzi, że jeśli kupią obrazki ode mnie, autentycznego Żyda, będą mieli sto procent szczęścia. Wszystko jest prezentowane publiczności tak szczerze, jak to tylko możliwe, ale intencją performansu jest skomentować i przyciągnąć uwagę do absurdu tej tradycji. Staram się to osiągnąć, robiąc coś równie, jeśli nie bardziej absurdalnego i problematycznego, niż sprzedaż obrazów Żydów z pieniędzmi na porządku dziennym.

Swoją budkę rozstawiałeś już na kilku rynkach i targach. Z jakimi reakcjami się spotykasz? Jak było za pierwszym razem?
Performans odbywa się z udziałem moich kolegów artystów z kolektywu FestivALT. Pierwszy raz sprzedawaliśmy na krakowskim jarmarku wielkanocnym zwanym Emaus, który słynie z tego, że można na nim kupić figurki i magnesy z „Żydami na szczęście”. Nie żartuję. Rozstawiliśmy naszą ramę i stragan zaraz obok stoiska sprzedającego pieńki rzeźbione w figury Żydów. Wkrótce zaczęliśmy wywoływać pewną sensację. Sporo ludzi robiło zdjęcia. Mam wrażenie, że wiele osób zrozumiało ironię obecną w performansie, choć jak twierdzi mój współpracownik Jason, czytelność ironii należy do tych rzeczy, które musimy jeszcze dokładniej pojąć jako wykonawcy. Staramy się rozgryźć, czy zrozumienie wśród odbiorców jest równie przydatne, co jego brak.

Za drugim razem performans odbył się na pchlim targu przy krakowskiej Hali Targowej. Odpowiedzi były bardziej zniuansowane. Częściej spotykaliśmy się z krytyką ze strony Polaków. Trafiła się też jedna kobieta, która chciała kupić „Żyda na szczęście”, bo pragnęła uczcić pamięć swojej babci, która ratowała Żydów podczas wojny. To była naprawdę głęboka i dezorientująca wymiana zdań. Przeprowadziliśmy też kilka rozmów na temat etycznej strony naszego przedsięwzięcia. Takie debaty w przestrzeni publicznej, na oczach zebranych, dla mnie stanowią największy sukces całego projektu.

Warto jednak podkreślić, że na każdy sprzedany obrazek i przeprowadzoną rozmowę zawsze przypadało znacznie więcej całkowitej obojętności na naszą obecność. Zupełnie jakbyśmy byli zwykłym straganem handlującym zwykłymi rzeczami. To chyba najciekawsza i pewnie najbardziej niepokojąca z reakcji. To, co robimy, może tak szybko zostać potraktowane jako normalne w kontekście przestrzeni publicznej. Mam nadzieję, że któregoś dnia zakażą nam wstępu albo wyrzucą z jakiegoś targu za niewłaściwe zachowanie. Do tego czasu będziemy dalej sprzedawać.

Wspominałeś, że podczas performansów udało ci się sprzedać sporo pamiątek. Czy to dziwne, że zarabiasz na tym trochę pieniędzy?
Zdajemy sobie sprawę z tego, co niektórzy krytycy (Żydzi, Polacy i nie tylko) mają do powiedzenia o naszej pracy: że utrwala antysemityzm, a my jesteśmy albo zbyt głupi, albo zdegenerowani moralnie, żeby się tym przejmować. W ich oczach nie jesteśmy lepsi od pierwszego lepszego tandeciarza kupczącego obrazkami „Żydów na szczęście”, a pod pewnymi względami nawet znacznie gorsi. Tacy krytycy nie pojmują głęboko zakorzenionej żydowskiej tradycji satyry i autoironii ani kulturowej dynamiki odzyskiwania stereotypów i piętnujących etykiet. Wiele badań wskazuje na to, że gdy jakaś grupa z własnej woli przyjmuje uwłaczające i stereotypowe określenia używane pod jej adresem, po czym dokonuje swoistej zmiany marki, w rezultacie zmienia się ich znaczenie, a stereotyp zostaje osłabiony.

Pragniemy za pomocą humoru rozsadzić ten antysemicki wizerunek od środka i popchnąć Polaków do świadomości i krytycyzmu wobec antysemityzmu obecnego w ikonografii „Żyda na szczęście”, jednocześnie zmuszając Żydów do kwestionowania swoich antypolskich stereotypów. Jeśli rzeczywiście uda nam się przy okazji trochę zarobić, tym lepiej dla współczesnej sztuki w Krakowie, bo wszystkie dochody przeznaczamy na festiwal współczesnej sztuki żydowskiej (FestivALT). A jeśli zbijemy na tym fortunę, kupimy starą synagogę i przerobimy ją na centrum kultury żydowskiej.

Obrazki i inne upominki z „Żydem na szczęście” Rubenfelda możesz nabyć tutaj.

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE Canada


Więcej na VICE: