Polska to dość dziwny kraj, w którym przezponad 40 lat rządzili prawicowi komuniści, o socjalizm oskarżana jest ultrakatolicka partia, za której rządów zaczęto wprowadzać podatek liniowy, a najbardziej znana partia z „lewicą” w nazwie ma z tą lewicą tyle wspólnego, co świnka morska z morzem. Nic dziwnego, że w Polsce lewakiem można nazwać prawie każdego, może poza samym Korwin-Mikkem.
Lubię używać słów w ich poprawnym znaczeniu – nawet gdy kogoś obrażam – dlatego o wyjaśnienie, kogo lewakiem należały nazywać, a kogo lepiej nie i dlaczego, postanowiłem zapytać eksperta. Łukasz Drozda zbiera właśnie fundusze na wydanie swojej książki pt. „Lewactwo. Historia dyskursu lewicy radykalnej w Polsce”.
Videos by VICE
VICE: Kto to w końcu jest, ten „lewak”?
Łukasz Drozda: „Lewak” to może być każdy. Zależy, czy mówimy o dwudziestoleciu międzywojennym, czasach Polski Ludowej, czy okresie po ’89. Na początku „lewak” był rywalem dla ruchu komunistycznego w jego proradzieckim wariancie, potem lewaków znajdujemy w coraz szerzej rozumianych organizacjach lewicowych, a w końcu w III RP „lewakiem” może być zarówno – co oczywiste – redaktor Gazety Wyborczej, Krytyki Politycznej, ale też członek Platformy Obywatelskiej. W dyskursie zwolenników Janusza Korwin-Mikkego nawet Leszek Balcerowicz bywa kojarzony z „lewactwem”, choć i on wskazuje swoich „lewaków”, np. Lecha Kaczyńskiego.
Jak to słowo przeszło do mowy potocznej? Zdaje się, że nie było tak, że upada PRL i wszyscy nagle zaczynają do siebie mówić „ty lewaku”!
Google Trends pokazuje, że erupcja miała miejsce wokół listopada 2011 r. – wcześniej to są jednostkowe zapytania. Od tego czasu „lewak” przestaje być obojętny i abstrakcyjny, w środowiskach lewicowych, a nawet centrowych pojawia się wręcz ironiczna autoidentyfikacja z „lewactwem”. Mit „lewaka” nie zrodził się przedwczoraj, ale prawdziwy impet nadała mu medialność Marszu Niepodległości.
Skąd wzięło się w ogóle to określenie?
Lewak knuł przeciwko wspaniałym bolszewikom i wspaniałemu Związkowi Radzieckiemu. Lewakami w Dwudziestoleciu Międzywojennym byli wszelcy rewizjoniści, jak i wymyśleni przez stalinistów wrogowie.
Stalin masakrował lewaków?
A wcześniej Lenin, choć w polskich tłumaczeniach nie ma tego określenia. W tytule jego książki „Dziecięca choroba lewicowości w komunizmie” jest słowo liewizna, które można by przetłumaczyć jako „lewactwo”.
Przeczytaj wywiad z nową polską partią, która hołubi Stalina.
A w Polsce Ludowej?
Już w latach 40., na naradach aktywu Polskiej Partii Robotniczej mówiono o „prądach lewackich, awanturniczych”. W ramach czystek poszukiwano wewnętrznych wrogów i funkcjonowała zasada, że najgorszy wróg to ten, kto w ramach naszego nurtu prezentuje trochę inne stanowisko. Komunista-rewizjonista był dla komunistów większym wrogiem, niż jakikolwiek Żołnierz Wyklęty. Szczyt zainteresowania tematem przypada na lata 70. i 80., kiedy na dobre rozkręciła się „ideologiczna” działalność Wydawnictw Ministerstwa Obrony Narodowej, pomimo, że PRL jest wtedy mniej wierny czerwonym sztandarom, a chętniej bierze zachodnie kredyty. Wtedy też „lewactwem” interesować zaczynają się pisma partyjnego betonu, np. dziennik „Żołnierz Wolności” i tygodnik „Rzeczywistość”. . Kręcą się wokół nich postacie o niezbyt głęboko maskowanych poglądach neoendeckich, widoczne zwłaszcza w Zjednoczeniu Patriotycznym „Grunwald”, które z równym zapałem „masakrowało” Żydów, „rewanżystów z RFN” i „lewaków” właśnie.
Czekaj, to narodowcy z komunistycznej PZPR walczą z lewactwem?
Paradoksalnie, na czasy Gierka (który komunistą był tylko fasadowym, na potrzeby Związku Radzieckiego) przypada apogeum tępienia trockizmu, czyli wówczas już od dawna politycznego trupa. Obsesja ta trwała jeszcze w 1987 r., kiedy sam Gorbaczow nam kojarzący się z upadkiem komunizmu, określił Trockiego jako… „cwaniackiego polityka przed którym kierownicze jądro partii na czele którego stał Stalin, obroniło leninizm w walce ideowej”. „Lewactwo” ma w PRL charakter bardzo naukowy, i odnosi się do czterech kategorii: trockistów, maoistów (po tym, jak w ramach konfliktu ZSRR i Chin przestali być fajni), neoanarchistów (tu plącze się wszystko ze wszystkim) i w końcu nowej lewicy. Twardogłowi komuniści nie rozumieli roku ’68, rewolucji seksualnej, ludzi w Paryżu krzyczących „Mao, Marks, Marcuse”…
Że ktoś chce importować komunizm z Zachodu, a nie ze Związku Radzieckiego!
Weź to wytłumacz aktywiście PZPR. Nowa lewica nie była przedmiotem aż takiej nienawiści, uważano jej zwolenników raczej za awanturników i naiwniaków.
Czyli w PRL-u są dwie lewice, ta PZPR-owsko komunistyczna…
…raczej marksistowsko-leninowska, oni nie byli wszyscy komunistami, chociaż takie określenie też może być mylące, skoro niektórzy nie mieli nic wspólnego ani z marksizmem, ani z leninizmem. A ta druga lewica raczej nie istniała: bardziej chodziło o zajęcie dla Służby Bezpieczeństwa, powód do wydawania pewnych książek, pisania raportów. Mechanizm kręcił się trochę sam, trochę ludzi z tego żyło. Alternatywnej lewicy było bardzo mało, ci ludzie w większości znaleźli się później w „Solidarności”. Przekonanie o tym, że to były duże grupy, wynika z utrwalenia się teorii spiskowych – wtedy też zresztą rodzi się mit wszechmocnego Michnika, w ówczesnej prasie oskarżanego np. o współpracę z „lewackimi” terrorystami z Włoch. Pojawienie się bardziej zinstytucjonalizowanej opozycji pod postacią Komitetu Obrony Robotników zachęciło władzę do straszenia ludzi Czerwonymi Brygadami czy Baader-Meinhof.
Zaraz, przecież Baader-Meinhof była finansowana przez Związek Radziecki!
Tak, ale Partia mówiła, że finansuje ich CIA i zachodnie Niemcy. Tak to wówczas działało.
Nienawidzisz lewackich wynalazków, takich jak podatki i powszechna edukacja? Wyjedź do Liberlandii.
„Lewactwo” polecasz do przeczytania zarówno lewakom, jak i konserwatystom. Co ci drudzy z niej wyniosą?
Mam nadzieję, że przestaną chcieć „tępić lewactwo”, a zajmą się refleksją nad własnymi poglądami. Przestaną szukać wyimaginowanych wrogów, a zaczną rozważać kwestie gospodarcze, a nie tożsamościowe. Liczę, że przy okazji następnej debaty prezydenckiej mniej będzie o Jedwabnem, a więcej o umowach śmieciowych.
Obalasz jakieś mity tą książką?
Mam nadzieję, w końcu nic podobnego wcześniej nie powstało. Zaskakująca była dla mnie łatwość w ustaleniu związków skrajnej prawicy w PRL-u (tępicieli tej lewackiej „Solidarności”, która domagała się partycypacyjnej demokracji, poprawy jakości życia za pomocą interwencji publicznych, rozbudowy polityki społecznej itd.), a dzisiejszym Ruchem Narodowym. Gdy zdejmie się maskę komunistycznej nowomowy artykułów „Żołnierza Wolności”, to będą to dokładnie te same stwierdzenia, nierzadko tych samych autorów, czasem dotyczące tych samych osób.
Zdecydowałeś się na wydanie książki metodą crowdfundingu. Myślisz, że to przyszłość finansowania książek naukowych?
Trudno powiedzieć, ale to użyteczne narzędzie, które jak pokazuje przykład mojej zbiórki, może prowadzić do dobrego efektu. Polskie uczelnie są ciągle bardzo kastowe, będąc jak ja skromnym doktorantem, nie otrzymuje się tysięcy na publikowanie dowolnych badań. Crowdfudning daje swobodę, niezależność, ale chyba lepiej sprawdzi się w przypadku zahaczającej o nośny, zabawny temat książki z historii polityki, niż specjalistycznej książki z zakresu nauk technicznych.