W ten weekend wybrałem się na Orange Warsaw Music Festival, rozglądając się za bohaterami do materiału o najlepszych dziarkach festiwalowiczów (niebawem!) i prowadząc małe śledztwo na temat wszechobecnych wianków i rusałek, którego efekty poznacie… także niebawem.
Obserwując tłum, zacząłem zauważać powtarzające się schematy zachowań u poszczególnych osób, a z ludzkiej masy stopniowo wyodrębniły się charakterystyczne grupy. I chociaż sam mam dopiero 27 lat, nagle zdałem sobie sprawę, że niektóre rzeczy widzę na festiwalu muzycznym po raz pierwszy. Czy to już pokoleniowa zmiana?
Videos by VICE
(Insta)relacje
Tak, wszyscy jesteśmy uzależnieni od technologii i spędzamy mnóstwo czasu, wgapiając się w ekrany naszych telefonów. Wiem to. Wszyscy to wiemy. Mimo to duże wrażenie zrobiły na mnie zastępy ludzi, którzy podczas występów na scenie wybierają relacjonowanie wydarzeń komuś, kto akurat nie mógł się pojawić na Służewcu.
Jednym z najciekawszych przypadków był chłopak, który w czasie koncertu Taco Hemingwaya postanowił poświęcić jakość swoich wrażeń z występu na rzecz transmisji wydarzenia znajomemu. Czy to nowa jakość wyrażania swoich uczuć? Sympatia 2.0? A może ten koleś przegrał jakiś zakład? Co by jednak nie mówić, to wygodniejsza i zdrowsza dla pleców metoda, niż noszenie kogoś na barana w podskakującym tłumie.
Kuchenne rewolucje
To, że na festiwalu pojawia się pyszna szamka to oczywiście fajna sprawa. Tradycyjnie wytwarzane pączki, chińskie pierożki na parze, wegeburgery, zamiast smażonej kiełbasy z ketchupem. Widziałem, jak to wszystko ląduje w waszych żołądkach. Głodni ludzie skoncentrowani na swoim jedzeniu nie zwracają uwagi na to, że są obserwowani przez innych. Stojąc z boku dostatecznie długo, zdążyłem zauważyć, że to, co i kto je ma tymczasem znaczenie. Duża część ludzi szczególnie dbających o to, żeby wyjść dobrze na selfie, patrzy z góry na tych, którzy siegają po pączki. Nie wiedzą, co tracą: nie tylko smak smażonego i tłustego przysmaku, ale i możliwość niedzielenia ludzi na taką, czy inną kastę społeczną przez pryzmat kulinarnego gustu.
Gabberowe dzieciaki
Cechą charakterystyczną tych wariatów jest to, że gdzie tylko się da wykorzystują swoje umiejętności taneczne zdobyte na Wixapolu i właściwie nie potrzebują do tego nawet żadnej muzyki. Przyszli tylko na Tylera, The Creatora, reszta festiwalowiczów się ich boi i omija szerokim łukiem, ale to właśnie te dzieciaki oszukują system najlepiej: wyjdą zadowoleni (i wykończeni), nawet jeśli przez większość czasu słuchali Sama Smitha. Jakoś bardziej ich rozumiem, niż zastygłych w ekstazie fanów i fanki Florence.
Wolontariusze
W biegu z koncertu na koncert albo uciekając przed znajomymi, których nie chcesz widzieć po pijaku, łatwo przegapić pracę wolontariuszy — a to duży błąd! Zagadując z kilkoma z nich, dowiedziałem się, że dzięki wolontariatowi zwiedzieli już spory kawałek świata, potrafią się dobrze bawić w pomarańczowej kamizelce i mają w dupie oceniające ich spojrzenia innych ludzi. Stanie z boku czasem pozwala zachować zdrowy dystans wobec wszystkiego, co się dzieje, co i tym razem mnie się udzieliło.
Supermarket stylu
Znacie może teorię Teda Polhemusa? Według niej żyjemy w czasach remiksowania i każdy może wybierać dowolne elementy z określonego stylu, budując swój wizerunek. Myślę, że nigdzie nie zaobserwujecie tego lepiej niż na festiwalu muzycznym. To nic, że masz na sobie koronkową sukienkę, twarz w brokacie albo gotycką stylówę – razem z tłumem płaczesz przy Samie Smithie, skaczesz do LCD Soundsystem albo wyciągasz rękę, jak ten chłopak w kierunku Tylera. Dziwnym trafem pomimo różnic, które na co dzień przeszkadzają nam w wyglądzie innych ludzi na ulicy – tutaj każdy wygląda, jak chce.
Lonely as fuck
Okej, postawmy sprawę jasno: ci, którzy przyszli na festiwal bez swojej pary – jak wynika z mojej wnikliwej obserwacji – o wiele bardziej skupiają się na muzyce. Czekają na koncert swojego ulubionego artysty ze słuchawkami w uszach, odcinając się od reszty. Nie piją, bo jednak przyszli tu dla muzyki. Festiwalowych samotników najlepiej podsumowują słowa chłopaka ze słuchawkami w uszach i wieńcu laurowym na czole, który zapytany przeze mnie, co znaczy jego wianek, odpowiedział: „Mój wianek kocha moje oczy i lubi mój uśmiech”.