Czy rzeczywiście da się podkręcić testosteron domowymi sposobami?

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE US

Jako facet, którego można określić mianem „lewaka”, przywykłem już do regularnego kwestionowania mojej męskości w sieci. To nic nowego – już od dawna współczujących, pełnych empatii kolesiów wyzywa się od cip (jak gdyby miała to być jakaś obelga), ponieważ takie cechy rzekomo stoją w niezgodzie z podstawowymi popędami i impulsami mężczyzn. I chociaż polityczna prawica od dawna próbuje przedstawić „męskość” i „samczość” jako kluczowe cechy dla zachowania „prawdziwości” mężczyzn, to w epoce memów i Trumpa takie spaczone wyobrażenie „prawdziwego faceta” stało się jeszcze bardziej popularne. W sumie nic dziwnego – obecny prezydent Ameryki to chodząca parodia dumy i pewności siebie.

Videos by VICE

Obsesję na punkcie udowadniania własnej męskości wydaje się mieć przede wszystkim prawica. Przybiera to wiele form: chwalenie się swoją kolekcją broni, pomysły wprowadzenia „białego szariatu”, czy notoryczne wrzucanie selfie z siłowni, jak robi to na przykład redaktor naczelny Super Expressu, Sławomir Jastrzębowski (#bicepsdlapolski). Jednak im bardziej człowiek próbuje zrozumieć te standardy męskości, tym więcej dziwacznych i sprzecznych informacji odkrywa. Weźmy na przykład posty na często odwiedzanej przez alt-right podstrony na reddicie, /r/The_Donald/: z jednego wynika, że „prawdziwi mężczyźni mają własne parasole”, podczas gdy w innym możemy przeczytać, iż „prawdziwi mężczyźni nie używają parasoli”.

Język, którego używa się na tych stronach, jest dosyć specyficzny, a obelgi zmieniają się co kilka miesięcy: kiedyś mieliśmy populistów i płatki śniegu (ang. snowflakes), potem bojowników o sprawiedliwość społeczną (Social Justice Warriors, czyli jak podaje słownik miejskiego slangu, „pejoratywne określenie osoby, która w swoich poglądach stara się stawać w obronie: kobiet, mniejszości seksualnych oraz innych grup, które są w jej opinii dyskryminowane”). Niedawno słowo „pedał” przestało być już popularne i stanowi raczej określenie, którego używa się w grupie zaufanych znajomych o podobnych poglądach (no, może nie w przypadku Dawida Wildsteina, ale to już inna historia). Obecnie nowym faworytem alt-rightu jest „soy boy”, czyli sojowy chłopak. Obelga opiera się na obalonym przez naukę przekonaniu, jakoby od spożywania produktów sojowych mężczyźni stawali się zniewieściali (ponieważ ma to niby obniżać poziom testosteronu) oraz na przypuszczeniu, że liberałowie jedzą duże ilości soi.

Szczerze mówiąc, to wszystko wydaje się bardzo wyczerpujące. Zacząłem się wręcz zastanawiać, czy ci idealni mężczyźni – biorąc pod uwagę ilość reguł, które ich obowiązują – naprawdę mają czas, aby prowadzić takie życie, o jakim piszą w internecie.

Postanowiłem przekonać się o tym na własnej skórze i zrobić sobie możliwie najbardziej męski dzień. Jako że większość uważa, iż prawdziwym wyznacznikiem męskości jest poziom testosteronu, zmierzyłem go u siebie przed rozpoczęciem tego eksperymentu i ponownie, już po jego zakończeniu.

Po kilku godzinach siedzenia w sieci stworzyłem listę najbardziej stereotypowych samczych aktywności (posiłkowałem się głównie stronami alt-right i innymi maczystowskimi zakątkami internetu), a następnie zaplanowałem podnoszący poziom testosteronu dzień. Chciałem się dowiedzieć, czy dzięki temu stanę się prawdziwym mężczyzną (albo przynajmniej choć trochę zacznę go przypominać).


OBEJRZYJ: Poznaj kobiety z ruchu praw mężczyzn


Gdy pewnego ranka, po przejrzeniu się w lustrze, zauważyłem, że mój zarost w końcu stał się widoczny gołym okiem i wyglądał ciut bardziej „męsko” niż normalnie, uznałem, iż nadszedł czas, aby rozpocząć eksperyment. Pobrałem więc próbkę i zabrałem się do roboty.

Zacząłem od wycieczki na siłownię, gdzie podnosiłem najcięższe ciężarki, głośno przy tym stękając. Cieszę się, że sala była pusta, bo gdyby ktoś miał problem z moimi odgłosami, musiałbym wejść rolę w samca alfa i wymusić uległość groźnym spojrzeniem.

Muszę dodać, że oczywiście nie miałem zamiaru nikomu zepsuć dnia moim eksperymentem, więc zaczepianie kobiet na ulicy czy bicie przedstawicieli mniejszości etnicznych absolutnie nie wchodziło w grę.

Kiedy wróciłem do domu, delikatnie się opłukałem (nie chciałem stracić męskiego zapachu) i zawiązałem na sobie krawat. Następnie go zdjąłem. To zadanie miało sprawić, że poczuję się jak facet, ale przecież tylko sztywniacy chodzą z własnej woli w garniakach. W końcu założyłem strój, który już wcześniej wybrałem na ten dzień: czarne dżinsy, buty motocyklowe, flanelową koszulę i podkoszulek, który odsłaniał moje włosy na klacie. Tak, wiem, o czym myślisz – czy tak staranne wybieranie stroju nie stanowi antytezy męskości? Ziomuś, twoja opinia w ogóle mnie nie obchodzi. To samo w sobie jest znacznie bardziej męskie niż twoja troska.

Moje śniadanie składało się z surowego jajka, Monstera i suszonej wieprzowiny (co prawda na początku myślałem, że to wołowina, ale ponieważ faceci nie przyznają się do błędów, oficjalna wersja brzmi, że od początku chciałem zjeść prosiaka).

Zignoruj kobiecą kolorystykę w tle

Kolejnym punktem programu było klasyczne męskie zadanie, czyli majstrowanie przy samochodzie. Niestety moje auto ostatnio nie sprawiało żadnych problemów, a i olej nie wymagał wymiany, więc po prostu zdjąłem jedno z kół, a następnie ponownie je założyłem. Pracowałem tak długo, aż moje ręce stały się satysfakcjonująco brudne. Zadowolony z wykonanej pracy, zapaliłem cygaro i pojechałem w kolejne miejsce, gdzie miałem poczuć się jak mężczyzna. Na każdym czerwonym świetle piłowałem silnik, jakbym zaraz miał się ścigać z Vinem Dieselem.

To z pewnością zrobi ze mnie mężczyznę

Następne dwie i pół godziny spędziłem w salonie tatuażu, w którym tatuażysta (facet, oczywiście) wydziarał mi na ramieniu zajebistą czaszkę, zaprojektowaną specjalnie na tę okazję. Podczas gdy igła wbijała się moje ciało, ja skupiałem się na tym, by przez cały czas zachować kamienną twarz. Nie dałem też po sobie poznać, jak bardzo byłem zadowolony z pracy, którą wykonał artysta.

Po wszystkim udałem się do baru, aby pooglądać trochę sportu nad najbardziej męskim napojem, czyli piwem. Niestety okazało się, że trafiłem do miejsca, gdzie nie było telewizora. Ponieważ kodeks faceta zakazywał mi zapytać innych o radę, dopiero za trzecim razem udało mi się trafić do knajpy, gdzie serwowano alkohol oraz transmitowano jakikolwiek sport. Zamówiłem portera, który jest bardziej męski niż jasny lager, i z bólem zacząłem oglądać uniwersyteckie rozgrywki koszykarskie. Jednak przez to całe szukanie baru straciłem sporo czasu, więc szybko dopiłem piwo i po kilku minutach sobie poszedłem.

Zignoruj mój mały palec

Następny na liście był wytworny obiad, czyli stek z ziemniakami (jedyne warzywo, które mogłem jeść jako prawdziwy mężczyzna). W jednej ręce trzymałem whisky, a w drugiej kawał mięcha (bez widelca, jestem mężczyzną), który powoli ogryzałem – jak prawdziwe zwierzę.

Chciałem być twardzielem, ale kazali mi założyć nauszniki ochronne

Zakończywszy posiłek potężnym beknięciem, wyruszyłem do mojego ostatniego celu na ten dzień – strzelnicy. Po lekkim podkoloryzowaniu mojego doświadczenia z bronią przed facetem z recepcji, stanąłem w rozkroku i wystrzelałem cały magazynek. Miałem idealny chwyt, ale ani razu nie trafiłem do celu, więc nie musimy o tym rozmawiać.

Po powrocie do domu zakończyłem mój męski dzień, próbując spuścić łomot mojemu współlokatorowi – to była ostatnia szansa na podkręcenie testosteronu. Jeśli to zrobiło ze mnie mężczyzny, to już nie wiem, co mogło mi pomóc.

Następnego ranka pobrałem próbkę śliny i wysłałem obie fiolki do laboratorium. Teraz, już nie udając „prawdziwego mężczyzny”, pozostało mi tylko czekać na wyniki.

Otrzymałem je dwa tygodnie później, a firma EverlyWell, która przeprowadziła testy, wyjaśniła mi, co dokładnie z nich wynikało. Okazało się, że dzień męskiej aktywności lekko obniżył mój poziom testosteronu. Normalny zakres dla zdrowego dorosłego mężczyzny wynosi od 49 do 185 pikogramów testosteronu na miligram krwi, a na wynik w dużej mierze wpływa dieta, aktywność fizyczna, geny, poziom stresu oraz wiele innych czynników. W ciągu zaledwie 24 godzin spadłem z 65 pikogramów na 54, czyli poziom, który niebezpiecznie zbliżał się do dolnej granicy.

Jedyny wniosek, jaki mogłem wyciągnąć z tego zupełnie nienaukowego badania, to to, że faceci z obsesją męskości nie tylko zachowują się jak agresywni, toksyczni debile, ale do tego ich starania przynoszą efekt przeciwny do zamierzonego.


Robimy rzeczy, żebyś ty nie musiał. Polub fanpage VICE Polska i bądź z nami na bieżąco


Jednak lekarka z EverlyWell, doktor Marra Francis, wyjaśniła mi, że każdego dnia produkcja testosteronu może zwiększać się lub zmniejszać się o około 5-12 procent. Oznacza to, że mój niewielki spadek mógł być czymś zupełnie normalnym, co kompletnie podważyło wszystkie moje obserwacje. Doktor Francis zauważyła też, że chociaż rzeczywiście istnieje kilka sposobów na (legalne) podniesienie poziomu testosteronu, ja sam skorzystałem tylko z jednego z nich. Aby znacząco podkręcić mój testosteron, musiałbym przez całe miesiące targać żelazo na siłowni i kompletnie zmienić swoją dietę. Jak jednak wyjaśniła mi Francis, o ile ktoś nie pragnie wyglądać jak Pudzian, nie ma żadnego powodu, żeby zwiększać swój poziom testosteronu – oczywiście, o ile wyniki mieszczą się w normie.

Panowie, to świetna wiadomość. Możecie płakać na filmach, robić na drutach i popijać swoje tofu kawą z mlekiem sojowym. To wszystko nie ma żadnego wpływu na waszą męskość. A nawet jeśli tak, kogo to obchodzi? Widać, że bycie mężczyzną to coś więcej niż poziom jakiegoś hormonu. Lepiej być dobrym facetem z niskim poziomem testosteronu, niż kolesiem z cudowną muskulaturą, który bawi się w układanki z wafelków i świętuje czyjeś urodziny w lesie.


Więcej na VICE: