Sztuka, praca i wszystko pomiędzy na festiwalu Survival

Postanowiliśmy nie podpisywać fotografii, żebyście sami mogli ocenić, co wygląda na sztukę, a co na rzeczy, które po prostu znaleźliśmy na miejscu. Wszystkie zdjęcia: Maciek Piasecki

Maciek: Od kilku lat sztuka w przestrzeni miejskiej to modne hasło. Zdaje się, że w Polsce szał zaczął się na szerszą skalę od Banksy’ego (choć to nie on pierwszy robił rzeczy poza galeriami, w żadnym wypadku) i całej fali mniej lub bardziej nowatorskich street artów. Ale obok tego wszystkiego, bez snobowania się na pionierstwo, od 14 lat odbywa się wrocławski festiwal Survival, który pokazuje sztukę w szemranych parkach, uniwersyteckich budynkach przejmowanych przez dewelopera, czy – jak w zeszłym roku – w opuszczonych koszarach milicji. W tym roku Survival zaprosił Gregora Różańskiego (samozwańczego gentryfikatora sztuki) i mnie (jako przedstawiciela rigczowej redakcji) żebyśmy opowiedzieli o wystawie z naszej niekoniecznie obiektywnej i niekoniecznie przyjemnej perspektywy.

Gregor: W tym roku miejscem festiwalu była Fabryka Automatów Tokarskich, jeden z dawnych czołowych wrocławskich zakładów, znajdująca się w największej dzielnicy Wrocławia zwaną nomen omen Fabryczna. Wybór lokalizacji daleko poza centrum Wrocławia, gdzie panuje zazwyczaj kulturalna pustynia, nie ma nawet kin, a co dopiero galerii czy teatrów, był bardzo dobrym gestem. Wrocław – oprócz rynku, kamienic, popisowych miejsc jak Hala Stulecia, modernizmy i parki – był także miastem przemysłu. W promocji miejskiej to bardzo pomijana czy wręcz wypierana część tożsamości miasta.

Videos by VICE

Motywem przewodnim, związanym oczywiście z miejscem, był „Warsztat pracy”. Pokazywane projekty dotyczyły nie tylko wspomnianego zakładu pracy, ale także pojęcia pracy: zarówno robotniczej, jak i artystycznej. To bardzo popularna i aktualna tematyka, zwłaszcza w kontekście zmieniającego się rynku pracy, malejącego przemysłu i rozwoju gospodarki opartej o „pracę niematerialną” jak startupy, social media, nauka. I sztuka.

Maciek: Mnie bardzo cieszyło, że do hali, gdzie odbywał się cały festiwal, udało nam się wejść, zanim jeszcze obok prac pojawiły się tabliczki z opisami i nazwiskami autorów, a na miejscu zostały jeszcze przedmioty pozostawione przez pracowników, którzy opuścili budynek tylko na czas wystawy (pan Zdzisław, który pracuje tam od 30 lat, kończył jeszcze skrawanie przy swoich maszynach, otoczony pięknie opalizującymi opiłkami, które spokojnie mogłyby dekorować czyjegoś Tumblra). Wszyscy znamy memy o okularach pozostawionych w muzeum i psie, który sra na środku galeryjnej sali, ale współczesna niejasność tego, co jest sztuką, a co nie ma też drugą stronę – pozwala się cieszyć nalepkami zostawionymi przez robotników tak samo, jak pracą jakiegoś modnego gościa, który skończył ASP z wyróżnieniem. A jednocześnie miałem wrażenie, że ta wystawa przeniesiona do galerii o białych ścianach zupełnie nie miałaby sensu i mocy.

Gregor: Od dawna wiadomo, że festiwale czy biennala sztuki mają często funkcje „soczewki” przybliżającej publice nie tylko sztukę, ale i miejsca i ich historie. W takiej sytuacji powstaje fuzja i wymieszanie tego co już jest z obiektami dodanymi do przestrzeni. Wtedy oczywiście wszystko może wydawać się sztuką. Często sztuka to po prostu zwracanie uwagi, poprzez kontekst wystawy, na konkretną przestrzeń, przedmioty i pomysły, których byśmy nie zauważyli i nie przeanalizowali w bardziej codziennym zwykłym kontekście.

Jednym z przykładów takiej sztuki wtopionej w otoczenie była interwencja Korneli Dzikowskiej. Reaktywowała umywalnię dla pracowników w zapuszczonej łazience nieużywanej od 30 lat, tworząc z niej coś na kształt fontanny. Ten subtelny, ale znaczący gest ożywił martwe otoczenie widokiem i dźwiękiem przepływającej wody i wprowadził surrealnie fajny nastrój. Umywalka dla duchów robotników.

Maciek: Sztukę definiujemy dziś przede wszystkim instytucjonalnie – czyli sztuka to coś, co zostało stworzone przez wyedukowanych artystów, uznane przez krytyków, wstawione do galerii, a potem do muzeum. W tym zestawieniu „sztuki” i „miejsca pracy” bardzo wyraźnie widać było, że pracę definiujemy dzisiaj podobnie: praca to coś, za co dostajesz pieniądze. Nie ważne, czy kopiesz rów, pracujesz w fabryce samochodów, jesteś prawnikiem czy stylistą. Nauczyliśmy się definiować pewne rzeczy w opraciu o proste punkty odniesienia (sztuka-galeria, praca-pieniądze) i trudno nam zauważyć, że sztuką albo pracą może być coś zupełnie innego. Czy prowadzenie domu przez kobiety jest pracą? Opieka nad schorowanymi rodzicami? Prowadzenie fanpejdża ze śmiesznymi memami?

Gregor: Pierwotnie ludzie wytwarzali przedmioty, jedzenie i budynki tylko dla siebie, a z czasem każdy przyjął konkretną specjalizację. Jest coraz więcej zawodów, które zaczynały jako osobiste zajęcie i hobby: blogowanie, coraz więcej zawodowych graczy komputerowych, instagramerów, jutuberów etc. Dla nich warsztatem pracy nie jest już fabryka, ale internet. Dawne miejsca pracy jak biura i zakłady przestają być potrzebne, wszystko staje się mobilne i niezwiązane z miejscem fizycznym. Umiejscowienie wystawy w fabryce to także nawiązanie do idealistycznej XX-wiecznej wizji „robotników sztuki” i sztuki jako produktu tak niezbędnego ludziom jak wytwory przemysłu.

Niewątpliwie sztuka podlega tym samym procesom, co reszta gospodarki. Także w niej można zauważyć wpływ automatyzacji, produkcji seryjnej, nieustannego kopiowania i odtwarzania. Nawiązuje do tego np praca Kosałki Warsztat pracy kopisty: artysta stojąc przed Czarnym kwadratem Malewicza odrysowuje go na papierze. Zdjęcie, które jest „kopią” chwili, w której dokonywane jest kopiowanie.


Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


W aktualnych dyskusjach o pracy często poruszana jest też kwestia czasu, a zwłaszcza sytuacji kiedy czas pracy pochłania czas wolny i odwrotnie, czyli tzw. workplay, pracozabawa. W hali wisiał kalendarz Honoraty Jakubowskiej, noszący tytuł Dni wolne od pracy. Była to trochę pesymistyczna dystopijna wizja kalendarza, w którym żaden dzień nie jest oznaczonym świętem ani weekendem. Wszystko zlewa się w monotonny ciąg kolejnych cyfr, dni i tygodni. W przypadku nie-etatowych wolnych zawodów o nieregulowanym czasie pracy, tak naprawdę każdy dzień może być dniem wolnym albo dniem pracy. Tutaj nie działa odgórny ustawowy podział tygodnia ani święta.

Maciek: Chyba najbardziej świadomie do całej idei pracy odniósł się Antek Michnik, który też najwięcej na wystawie „pracował” – przez osiem godzin dziennie, codziennie sprzątał jedno z pomieszczeń, przerywając tylko czasami na bumelanctwo i wygłaszanie zaangażowanych wykładów o pozycji robotników. Było to o tyle zabawne, że to pomieszczenie jako jedyne nie zostało (na jego specjalne życzenie) uprzątnięte przed wystawą przez profesjonalistów. W wykonaniu Antka, teoretyka kultury do rangi pracy artystycznej zostało podniesione coś, co w wykonaniu innych byłoby… no właśnie, po prostu pracą.

Gregor: Warta uwagi była scena dźwiękowa festiwalu. Muzyka elektroniczna i techno to odpowiednia ścieżka dźwiękowa dla fabrycznego krajobrazu. Reprezentowały to występy m.in. RSS Boys, Izy Smelczyńskiej, VTSS i Mateusza Kazuli. Zamienianie dawnych fabryk w miejsca imprez to już tradycja muzyki i clubbingu w epoce poprzemysłowej.

I to kolejny znak czasów. Stara hala produkcyjna i zagruzowany plac fabryki stały się na pare dni „zakładem pracy” artystów, kuratorów, muzyków i didżejów.

Wydarzenia typu Survival zawsze przypominają mi o tym w jak ciekawym momencie przemian żyjemy. Kultura i cała nowa tzw. ekonomia kreatywna (typu muzyka, startupy, reklama, gry, social media, dizajn) to właśnie obszar wspomnianego workplay (pracozabawy), co dla jednych jest rozrywką, dla innych jest zwykłą pracą. Jak przystało na płynne i skomplikowane czasy, ciężko czasem odróżnić, kiedy jedno się kończy, a drugie zaczyna. Pracowicie podchodzimy do zabawy lub zabawowo do pracy. Także w korporacjach ciągle się namawia pracowników do czerpania przyjemności z pracy.

Maciek: Ten luksus „pracozabawy” może świadczyć, że należymy do uprzywilejowanego świata, który „prawdziwą pracę”, taką z noszeniem ciężarów, wdychaniem toksycznych oparów itd. delegował gdzieś tam, hen daleko. Przypomniałem sobie tym widząc stos kanapek z masłem i kiełbasą zapakowanych w gazetę. Dla pokolenia naszych dziadków byłaby to nie lada gratka – darmowy posiłek, i to z mięsem, symbolem dostatku. Na wystawie najwyżej karmiono nimi pieski. W Polsce przyjęliśmy dość mocno tożsamość „ubogiego krewnego” bogatego Zachodu, zapominając, że mimo wszystko należymy do najbogatszych krajów świata. Tak, nie wszystkim wiedzie się u nas dobrze, ale z jakiegoś powodu nawet nasze najbardziej efemeryczne prace (stylista, copywriterka, artysta-performer…) możemy nazywać pracą. Chyba czas zacząć zastanawiać się, czym ta praca w ogóle jest – tak jak od stuleci rozważamy, czym jest sztuka.

A kanapka była bardzo smaczna.

Przegląd Sztuki Survival możecie śledzić na Facebooku i Instagramie