Dlaczego wszyscy wycierają sobie mordę hasłem „jestem antysystemowcem”

Zdjęcie: Flickr/Piotr Drabik

W wakacje między trzecią a czwartą klasą szkoły podstawowej pojechałem na kolonie do Jarosławca. Byłem na wycieczce w Kołobrzegu, wypiłem rówieśniczce flakon perfum i zostałem miejscowym mistrzem Soul Calibur (pokonałem nawet mistrza autochtonów). Koledzy ze starszej grupy lubili mnie tak bardzo, że dali posmakować wódzi po raz pierwszy w życiu i pozwolili mi zagrać ze sobą sesję w Warhammera Fantasy Role Play.

Videos by VICE

Tam też poznałem pierwszy raz słowo — system. Zjawiskowa panna ze starszej grupy dziewcząt miała koszulkę zespołu Rage Against The Machine, z okładką płyty, na której widniało zdjęcie płonącego mnicha. Thích Quảng Ðức buddyjski mnich mahajana dokonał aktu samospalenia w proteście przeciwko dyktaturze i prześladowaniom buddyzmu w Wietnamie Południowym przez rząd katolickiego prezydenta Ngô Đình Diệma.

Wspomniana dziewczyna miała ciemne, krótkie włosy i ciekawą twarz, co jak na moje ówczesne standardy piękna było jakąś kosmiczną egzotyką — jako że była ładną laską słuchającą jakiejś groźnie brzmiącej kapeli. Do tamtej pory, dzięki starszemu bratu znałem takie zespoły jak The Offspring czy Green Day. Podskórnie czułem jednak, że za kapelą z taką długą i trudną nazwą — która doczekała się nawet skrótu—musiało stać coś więcej niż za melodyjnym, kalifornijskim punkiem przechodzącym przez wszystkie filtry rodzicielskie.

DOWIEDZ SIĘ DLACZEGO POLSKA MA PSI OBOWIĄZEK, BY PRZYJMOWAĆ IMIGRANTÓW

Ten zespół kompletnie zwalił mnie z nóg. Nie dość, że był naprawdę ciężki jak na moje ówczesne standardy to miał jeszcze ten piekielnie chwytliwy, funkowy groove. Do końca podstawówki kaseta z mnichem była najbardziej katowanym przeze mnie zagranicznym albumem. Ten typ (Zack de la Rocha) sprawiał wrażenie naprawdę autentycznie wkurwionego. Nie śpiewał o nudzie białego, nastolatka z klasy średniej, który wychował się gdzieś na przedmieściach. Nawijał o biedzie, nierównościach społecznych i kulcie dolara, który przeżarł system.

Krzyczał, bo machina rządowa, zamiast służyć ludziom, reprezentowała interesy Wall Street, Banku Światowego i szukających zysku na całym globie korporacji. Wrzeszczał, bo widział, że po upadku żelaznej kurtyny Stany dostarczają demokrację tylko do miejsc, gdzie znajdzie ropę i potencjalne inwestycje dla sektora militarnego i jego kontrahentów. Darł pizdę wniebogłosy, bo system nie działał w jego mniemaniu, tak jak powinien. Dzięki Zachowi de la Rocha do mojej małoletniej optyki świata dotarł fakt istnienia wszechobecnego bytu nazywanego w uproszczeniu systemem. Stworzonego na potrzeby społeczeństwa.

Kiedy system jest wadliwy, poszerzają się nierówności społeczne. Ludzie pozbawieni perspektyw, nie mogą przeżyć od pierwszego do pierwszego. Kiedy tak się dzieje pokrzywdzone grupy społeczne wychodzą na ulicę. W ramach konstytucji system demokratyczny daje im prawo do manifestowania swojego niezadowolenia. Kiedy system nie działa, tak jak powinien, to znaczy, że coś jest nie tak z elitami politycznymi, czy inaczej „pilnującymi żyrandola”. Wszystko w myśl zasady, że „ryba psuje się od głowy”.

PRZECZYTAJ NASZĄ ROZMOWĘ Z PAWŁEM KUKIZEM

Wiedza jest władzą. Słowa te nabierają jeszcze większej wagi w dobie ery informacyjnej. Przykład? Proszę bardzo: Alex Jones i jego kolega Icke wciskają użytkownikom YouTube, że całym światem trzęsą iluminaci pospołu z reptilianami (rasą jaszczurów z kosmosu). Słysząc to, przedstawiciele amerykańskiego establishmentu zalewają się ze śmiechu łzami. Wiedza jest władzą. Dlatego też Alex Jones nazwał swój portal Info Wars. Z tego, co mi wiadomo to reklamuje syropki przeciw chemtrailsom i wypowiada się z pozycji ruchu przeciw szczepionkom. Jednak co najważniejsze Jones i Icke wprowadzają szum informacyjny.

Ich dezinformujący junk content podkopuje wiarygodność i miesza szyki słusznie oburzonych na skorumpowany system. Wytłumia też kanały informacyjne konkretnych, merytorycznych i co najważniejsze będących realnym zagrożeniem dla władzy ruchów w rodzaju Occupy Wall Street.

Przełóżmy podobny szum na polskie realia, gdzie na szeroko pojętej scenie politycznej da się zaobserwować zawłaszczanie pojęć na potrzeby ocieplania wizerunku i poszerzania elektoratu. Skrajnej prawicy w środowiskach kibicowskich i okolicach udało się postawić znak równości między nacjonalizmem i patriotyzmem. Łatwo jest się pogubić w zawieruchach burzliwej historii naszego kraju. Zawłaszczenie poskutkowało swoistym monopolem na patriotyzm. Co z tego, że socjalista Stefan Okrzeja był również patriotą i niepodległościowcem, a w Powstaniu Warszawskim walczyło mnóstwo anarcho-syndykalistów.

Sam Piłsudski był socjalistą, którego interesowała głównie polska racja stanu. Pomimo tych i wielu innych faktów historycznych w dobie kryzysu monopol na patriotyzm ma jedynie skrajna prawica. Podobny mechanizm ma obecnie miejsce przy politycznym zaklinaniu pojęcia antysystemowości. Na rękę ponadpaństwowych bytów jest ograniczanie roli państwa, a w rezultacie zupełnego pozbawienia go funkcji ochronnej. Doktryna budowana przez Ayn Rand i jej wieloletniego partnera Ala Greenspana to lustrzane odbicie propagandy ZSRR. W czasach PRL tworzono projekcję wroga, który nasyła stonkę, by pustoszyć plony. Partyjny think tank tworzył tego rodzaju spiskowe teorie, by stworzyć klimat zagrożenia.

LUDMIŁA POWIE CI JAK WALCZYĆ Z BURŻUJAMI

Analogiczne machinacje mają miejsce również w dzisiejszych Stanach. Po wydarzeniach 11 września (Patriot Act, Edward Snowden) USA dryfowało coraz bardziej w stronę państwa policyjnego, ale nie o tym mowa. Doktryna Ayn Rand stawia w roli wroga – chochoła do bicia państwa. Projekcja, która paradoksalnie ostatnią, prawodawczą linię obrony społeczeństwa obywatelskiego przeistacza w jego antytezę.

Stworzenie mitologii, w której państwo jest najgorszym wrogiem obywatela, a wolny rynek, międzynarodowa finansjera i korporacje jego jedynym ratunkiem to jedno. Wdrożenie mechanizmów deregulających gospodarki i okulawienie działania państwa jako bytu niezawisłego to już coś o wiele cięższego. Nie ma jednak nic cięższego od doprowadzenia do stanu, w którym obywatele wierzą, że wpuszczenie ich do tego rekinarium z wielkimi i średnimi rybkami daje im równe szanse na konkurowanie na rynku pracy czy prowadzenie własnego biznesu.

Jak śpiewał John Lydon szerzej znany jako Johnny Rotten big business is very wise. CNN produkując contentowe rozwiązania newsów dla reklamodawców w ramach swojego czasu antenowego potwierdza tylko jak bardzo duży biznes jest w stanie wywrócić do góry nogami zasady, na których działa świat.

Doczekaliśmy w Polsce czasów, w których pretendenci do „pilnowania żyrandola” otwarcie reklamują swoją kandydaturę nadając sobie miano „antysystemowców”. Wiecie jak to mniej, więcej świadczy o standardach polskiej polityki? Jest źle, bardzo źle. W optyce statystycznego Nowaka czy Kowalskiego państwo stało się synonimem reżimu. Tak też je Kukiz określa wraz z mediami, w których promuje się jako kandydat w programie u swojego kolegi Wojewódzkiego. I taką retoryką się posługuje w walce o wyborców.

Jakkolwiek by źle nie było z ekonomią kraju, nikt strzela do wychodzących na ulicę ludzi z ostrej amunicji. Może Korwin by i chciał strzelać, ale czasy PRL-u, gdy był w młodzieżówce PZPR, mamy już całe szczęście za sobą. Kukiz i Korwin przedstawiają się jako „antysystemowi kandydaci”, jedyne panaceum, odtrutkę dla „reżimowego” systemu. Równie dobrze mogą podawać się za plejadan, duchową przeciwwagę dla reptilian. Zarówno Petru, Kukiz, jak i poprzednia ekipa rządząca hołdują tej samej doktrynie politycznej.

Ryszard Petru. Zdjęcie: Flickr/Piotr Drabik

Wklejcie twarz Leszka Balcerowicza w zdjęcia głów czołowych polskich polityków, jeżeli chcecie sobie to zobrazować. Doktryna ta głosi, by państwo odgrywało rolę figurancką. System nie może się wtrącać do tego, co korporacje i finansjera robią z rynkiem pracy czy nieruchomości. Państwo według prawideł tej doktryny jest państwem fasadowym.

Nie chroni swoich obywateli przed zakusami bytów, które kierują się wyłącznie zyskiem. Niczym nieskrępowane spekulacje doprowadziły do kryzysu finansowego. W ten model zarządzania państwem nie wierzy już nawet sam jej współtwórca i główny wdrażający Al Greenspan. 24 października 2008 roku na przesłuchaniu przed kongresem przyznał, że to jego błędy doprowadziły do kryzysu.

Kiedy w USA odchodzi się od darwinizmu społecznego czego przejawem jest, chociażby Obamacare w Polsce doktryna ma się świetnie. Cały dzisiejszy i wczorajszy, zabetonowany establishment to spadkobiercy Unii Wolności. Leszek Balcerowicz zaprzągł do pracy spadochroniarzy z PZPR (zarówno tych bardziej z lewej, jak i z prawej strony).

Zwerbował do pracy również opozycję i ex-solidarnościowców (zarówno tych z lewej, jak i bardziej z prawej strony). Mało kto to pamięta albo mało komu wygodnie jest o tym pamiętać, ale w PZPR na pęczki było ludzi o naprawdę egzotycznych jak na komunistów poglądach. Po dziś dzień płaci srogą kaucję za usługi Pana Leszka.

ZOBACZ NASZE SPOTKANIE Z MARIANEM KOWALSKIM

Istotnym momentem dla krajobrazu rodzimej gospodarki i jutrzenką pogłębienia rozwarstwienia społecznego była likwidacja najwyższego progu podatkowego przez PiS. Istny highlight błyskotliwości „antysystemowych” działań. Dziś działacze PIS podobnie jak Greenspan przyznają się do błędu tkwiącego w ślepej wierności neoliberalnej doktrynie. PiS wyraził chęć powrotu do trzeciego progu podatkowego.

Wróćmy jednak do historii, bo w niej tkwi odpowiedź na to, czemu system się sypie. Mniej więcej od tego momentu medialnej podjarki i lansowania Zyty Gilowskiej na „polską żelazną damę” staliśmy się krainą montowniami i call center stojącą. No cóż, każde społeczeństwo ma takiego kata, na jakiego zasługuje. Dlatego warto mocno przemyśleć swoje wybory nad urną. Efektem zlikwidowania trzeciego progu podatkowego nie było tylko zubożenie zwykłego obywatela. Oprócz indywidualnej kieszeni dziurawa stała się również kielnia systemu. Przemieniliśmy się w neokolonialny raj dla obcych bytów gospodarczych, które nawet nie kwapiły się, by odprowadzać podatki do skarbu państwa.

Kontrolowane przez Najwyższą Izbę Kontroli urzędy kontroli skarbowej oraz urzędy skarbowe nie przeprowadziły wystarczających i skutecznych działań mających na celu zapobieganie uchylaniu się od opodatkowania przez podmioty z udziałem kapitału zagranicznego, poprzez transferowanie dochodów poza polski system podatkowy. Nie dość, że system w ramach doktryny „antysystemowości” im to umożliwiał, zdarzało się, że również dorzucał hajs ze skarbu państwa. Rząd dopłacał i dopłaca do prywatnych autostrad Jest naprawdę nieźle. Nie dość, że za nie płacimy przy korzystaniu, to dorzucamy się do ogólnokrajowej ściepy na baronów autostrad. Sprywatyzować zyski, znacjonalizować straty. Samobój na pełnym „antysystemowcu” zapoczątkowany przez SLD-PSL.

Proces zohydzania relacji społeczeństwo – państwo osiąga swój stan krytyczny. Elity żyją w takim odrealnieniu, że sprawiły systemowi gombrowiczowską gębę

Promowanie nowych gałęzi przemysłu na wypadek, gdyby sufit się zawalił w 2020? Pamiętacie jeszcze o Optimusie Romana Kluski albo o polskiej dolinie krzemowej ELWRO? Zapomnijcie o tym. Dla aparatu państwowego w tamtych czasach ładnie pachniał jedynie obcy kapitał. W głowach polityków się nie mieściło, by objąć państwową protekcją rodzimy biznes. W tej sprawie niewiele się zmieniło. O tradycyjnym przemyśle nikt już nawet nie pamięta.

Bronisław Komorowski otwarcie doradza młodym ludziom, by brali kredyt , bo bez nich przyszłości w kraju bigosu i schabowego mieć nie będą. Serwuje naprawdę nieźle „antysystemowe” rozwiązania konsultingowe, c’nie? Zamiast doradzenia młodemu, by uczył się pisać biznesplany i kosztorysy, aby potem mógł łatwiej sięgnąć po fundusze strukturalne, reklamuje usługi banków.

Otwarcie daje wyborcom komunikat, że system nie działa, a jedyną drogą jest – powiedzmy to bez ogródek – pół-niewolnictwo kredytu mieszkaniowego. Nie ma nawet na tyle przyzwoitości, by wskazać młodemu alternatywę w ramach mechanizmów systemu, dzięki któremu piastuje swoje stanowisko. Sztab wyborczy B.K. nie nadążył za jowialnością w okazywaniu sympatii w stosunku do obcych bytów gospodarczych i nie wykorzystał w kampanii przymiotnika „antysystemowy”. To tylko jeden z syndromów choroby, która toczy system. Kolejne elementy systemu atakowali pospołu chłopaki z PiS, PO, jak i SLD. Przez lata coraz bardziej pchali go w stronę niewydolności.

Proces zohydzania relacji społeczeństwo – państwo osiąga swój stan krytyczny. Elity żyją w takim odrealnieniu, że sprawiły systemowi gombrowiczowską gębę. Przemieniły go w groteskową wersję tego, czym powinien naprawdę być. Dziwnym nie jest, że w dzisiejszej Polsce próg wyborczy przekraczają „antysystemowcy”, którzy bez żenady, otwarcie wypowiadają się, że w demokrację to oni na dobrą sprawę nie wierzą (jakby to pozostawało tylko kwestią wiary). Wyborcy wybaczają im cynizm, bo plują jadem na dotychczasowy establishment za dwóch (albo nawet i trzech).

Z obserwacji sytuacji moich bliskich i dalekich znajomych, a także z autopsji wiem, że nie ma bata, aby dostać zasiłek. Nasi starzy z dwudziestoletnim stażem pracy mogą zakwalifikować się na wypłatę 780 PLN miesięcznie przez rok, gdy powinie im się noga i stracą pracę. Serio, Pracowaliście kiedyś na umowę o pracę? W całym swoim dorosłym życiu pracowałem tylko sześć miesięcy na umowie o pracę. 86% bezrobotnych nie kwalifikuje się do wypłacania zasiłku.

NA MANOWCACH POPKULTURY Z G. BRAUNEM

„Antysystemowi” politycy tak zderegulowali prawo pracy, że ludzie cieszą się, kiedy zarabiają hajs na czarno. Przedsiębiorcy też się cieszą, nawet jeżeli, niektórzy z nich chcieliby płacić składki za pracownika to wiedzą, że system stoi na głowie. W tych realiach umowy na zlecenie i o dzieło, czyli te, z którymi borykałem się całe życie, są dla mojego pokolenia niczym czerwony pasek na świadectwie od pracodawcy. „Na więcej nie licz” – zdają się powtarzać „antysystemowi” politycy.

Byłem kiedyś na płatnym stażu w pewnej agencji reklamowej. Zarabiałem mniej więcej tyle, co bezrobotny kwalifikujący się do zasiłku po dwóch latach stosunku pracy. Wypłacalność też była nieźle zderegulowana. Księgowe zalegały z wypłatą już drugi miesiąc, a szef chwalił się nam na „dymku” nową bejcą. Gdyby nie pomoc ze strony mojej mamy to zwyczajnie kojfnąłbym z głodu. To i tak w miarę komfortowa sytuacja w realiach rodzimego rynku pracy. Na ławkach w parkach i na przystankach widzę dziś więcej ludzi pozostawionych samym sobie niż kiedyś. W 2008 w skrajnej biedzie żyło 2,1 miliona, a teraz ponad 2,8.


Zobacz kobiety chroniące chińskie elity


Propaganda sukcesu PKB nie przekłada się na życie zwykłego Polaka. Bogaci się bogacą, klasa średnia w najlepszym wypadku stoi w miejscu, a biedni biednieją. Fajnie, że Kulczyk mnoży obroty swoich firm, ale nie tworzy przy tym wcale tysięcy nowych miejsc pracy, jak to się przyjęło tłumaczyć w ramach „antysystemowej” propagandy PKB. Teraz kiedy ten system jest już kompletnie rozjebany przez jego beneficjentów, pojawia się kolejna fasadowa idea po UW – „antysystemowość”.

Pojawiają się też pozornie nowi ludzie, którzy chcą ugrać kapitał społeczny na rzekomej antysystemowości. Tylko co wtedy, jeżeli zatrudnią w roli doradców w sprawach ekonomii zauszników starego systemu wiernych doktrynie, która doprowadziła do kryzysu? Dalej będą ograniczać amortyzującą i ochronną rolę państwa? Zamiast troski o interesy społeczeństwa prowadzić będą jedynie politykę umożliwiającą lichwę i neokolonialny drenaż? W 2020 roku skończą się fundusze strukturalne i będziemy zmuszeni do dorzucania się do unijnej ściepy. Wtedy ludzie staną się antysystemowi w prawdziwym tego słowa znaczeniu.

Wyjdą na ulicę jak w Grecji czy Stanach podczas okupacji Wall Street. Czas pokaże, czy przestaną pokładać wiarę w populistyczne show Kukiza tworzone przez farbowanych antysystemowców stojących za jego plecami. Czy zrozumieją, że jeżeli ci politycy czymkolwiek różnią od dotychczasowych salonowców, to na pewno nie intencjami? Na czele gabinetu cieni Kukiza stoi aktywny na scenie politycznej od lat dziewięćdziesiątych i niezatapialny od 12 lat prezydent Lubina – Robert Raczyński. To taki sam polityczno-biznesowy beton jak ten aktualnie obecny u koryta. Tyle że sprytniejszy – bo żerujący na etosie bezpartyjnego aktywizmu.