Zdjęcie: Looi via Wikimedia Commons
W życiu bym nie pomyślał, że będziemy korzystać z internetu aby opowiadać o samych sobie. Na pewno nie w czasach, kiedy “World Wide Web” była wypluwana z modemu bit po bicie, pośród milionów skrzeków i jęków kopulujących ze sobą komputerów. Były to czasy, kiedy jeszcze “blog” nie był niczym innym niż dziwaczną gardłową artykulacją, a zwierzanie się na swój temat było zarezerwowane dla rozmów o poezji Sylvi Plath, albo dla jakiegoś małego pokoiku zwierzeń na zapleczu Big Brothera, gdzie wszyscy mieszkańcy mogli się zebrać i płakać, że Gulczas wsadził palec do słoika z masłem orzechowym.
Videos by VICE
Teraz jest zupełnie inaczej. Hordy 20-latków wiodą życia w “realu”, tylko po to, żeby znaleźć coś czym można się podzielić w sieci. Imprezy sprowadzają się do dostępu do wódy i czegoś nowego do sfotografowania. Jeśli nikt Cię nie otagował, to znaczy że Cię tam nie było.
To samo dzieje się z seksem. W tamtych czasach nie uprawiałam seksu tylko po to, żeby móc się nim pochwalić światu, ustawiać statusy z łóżka jakiejś obcej osoby, logować się z apartamentu po drugiej stronie miasta o 4 rano, czy na żywo tweetować o moim poziomie wstydu. Wystarczało zrobienie tego (mam tu na myśli “puknięcie”), żeby zapisać to sobie we wspomnieniach, podzielić się ze znajomymi w knajpie i zapomnieć na zawsze. Żadnego Facebooka przez którego trzęsiesz gaciami na myśl, że zobaczysz jakieś zdjęcia sprzed ośmiu lat i przez to boisz się wywalić ją/jego ze znajomych.
To nie tak, że w czasach przed prezydenturą Busha w ogóle nie korzystaliśmy z internetu w celach seksualnych, było raczej tak, że dopiero się w tym odnajdywaliśmy, widząc w tym nowe wyzwanie rządzące się własnymi prawami. OKCupid i inne tego typu to nic innego jak bary dla singli, gdzie wszyscy pojawiają się odpicowani, żeby zaimponować innym, a kolesie korzystają ze swoich wymuskanych tekstów na podryw, żeby tylko zaliczyć. Jedynym czego brakuje to możliwość wysłania wirtualnego drinka osobie po drugiej stronie baru. W roku 1999, kiedy około trzech minut trwało zanim zdjęcie porno wczyta się w przeglądarkę, znaleźliśmy się na zupełnie nowym terytorium nie znając żadnych zasad. Większość nierządu miała miejsce na chatroomach typu AOL czy Prodigy (Jezu, brzmię jak babcia opowiadająca jak stała w kolejce przed Pewexem). Nie było zdjęć, tylko opisy które można było zmienić tak szybko jak parę majtek i nie było metody, żeby sobie posurfować patrząc komuś w oczy.
Wiele razy wysiadywałam po nocach na chatroomie AOL’a przeglądając profile i usiłując ustalić wygląd faceta na podstawie rubryczek ze wzrostem, wagą, rozmiarem penisa i ulubioną pozycją. Zdjęcie jest warte tyle co tysiąc słów i mniej więcej 17 milionów “statystyk”. Cała ta zabawa była kompletnie anonimowa dopóki się nie umówiliśmy na spotkanie – to było na ogół najbardziej ekscytującym zwrotem całej znajomości: zagrożenie, że nie wiedziałaś w co się pakujesz, ale też możliwość miłej niespodzianki- jak wtedy kiedy z automatu z napojami wypadają dwa złote, podczas gdy wrzuciło się złotówkę.
Mieszkałem wtedy w obskurnym podziemnym apartamencie niedaleko U Street w Waszyngtonie, całej upstrzonej melinami browniarzy i prostytutkami, mającymi w nawyku pieprzenie klientów w ich samochodach za moim domem. DC jest bardziej zamknięte w sobie niż John Travolta na wizycie u teściowej, więc większość facetów nie chciało pokazywać twarzy.
Tak właśnie Go poznałem. Stwierdził, że nie chce się jeszcze ujawniać, ma tylko zamiar poeksperymentować. Nie chciał, żeby ktokolwiek zobaczył jego twarz, ale chciał żeby obciągnął mu drugi koleś. Wpadłem na pomysł: mógłby przyjść pod moje drzwi w piwnicy, pozostając ukryty przed oczami ciekawskich. Nie musiałby nawet wchodzić, zostawiłbym założony łańcuch antywłamaniowy (wspominałem o tych wszystkich ćpunach), a on by po prostu wywiesił sprzęt, bez ujawniania twarzy, ani wchodzenia do mieszkania.
Kiedy złożył pierwszą wizytę, stresowałem się trochę, jako, że spotkania z ludźmi z internetu są jak rosyjska ruletka (no, to się przynajmniej nie zmieniło). Pojawił się w środku czerwca, w kominiarce narciarskiej i zapukał do drzwi. Otworzyłem drzwi, padłem na kolana i otworzyłem je ponownie, bo wyjął swojego wielkiego twardego kutasa, wciskając go między drzwi a framugę. To było jak spełnienie marzeń o więzieniu, zwłaszcza, że to co wywnioskowałem z jego ciała to, że wyszedł prosto z więzienia. Spuścił się i poszedł, myślałem, że na dobre.
Mimo to, ciągle wyskakiwał na mojej liście znajomych (znów brzmię jak dziadek Moylan opowiadający o starych dobrych czasach) i proponował, że znów wpadnie. Koniec końców zdecydował się wejść do mieszkania i udało mi się go rozebrać do naga. Stwierdził, że jest jeszcze młody i świeżo po studiach (tak jak ja), a jego płaski brzuch i wyrzeźbiona klata zdecydowanie nie kolidowały z tym stwierdzeniem. Robiliśmy coraz więcej i więcej rzeczy, ale zawsze bez całowania i zdejmowania maski, jakby popełniał jakąś zbrodnię… Myślę, że nadał całkiem nowe znaczenie wyrażeniu “cichy włamywacz”.
Ciągnęło się to miesiącami, może nawet rok. Może nawet dotrwało do epoki gay.com, kiedy to zaczęliśmy budować profile, a Friendster był już czymś o czym rozmawiało się ze znajomymi, ale jeszcze nie spędzało się na nim aż tak dużo czasu. Którejś nocy stwierdził, że chciałby wpaść po raz ostatni. Pracował w Kongresie, a jego pracodawca nie został wybrany na kolejną kadencję, więc zamierzał wrócić w rodzinne strony i szukać jakiejś innej posady w polityce. Czy jakoś tak. Jeśli ma się do dyspozycji gorący tyłeczek, a twarzy nie widzi się nigdy, uczysz się nie sprawdzać wszystkiego co mówi. Powiedział, że wyprowadza się następnego dnia, więc go zaprosiłem.
To był nasz standardowy rytuał, ale tym razem jedyny, który wyraźnie zapamiętałem. Wszedł do mieszkania, rozebrał się i usiadł na zjechanym krześle miłości, które było na miejscu jak się wprowadzałem, a nigdy nie zadałem sobie trudu wyniesienia go. Wszedłem na niego i spojrzałem w te niebieskie oczy, jedyne co mogłem dostrzec spod maski. Posunął mnie potem na podłodze, oboje skończyliśmy. Zaległem na dywanie, a on się od razu zaczął ubierać. “Już wychodzisz?” jęknąłem podnosząc się.
Coś wymamrotał o tym, że musi iść, a ja powiedziałem, że będę tęsknić za całkiem anonimowym łóżkowym kolegą. Nie wiem co na to odpowiedział, w każdym razie otworzyłem drzwi i kratę, otworzył je pchnięciem, które wydało z nich rdzawy zgrzyt. Zatrzymał się zamiast rozpocząć wspinaczkę po schodach. Sięgnął do czubka głowy i ściągnął z niej maskę. Był porażająco przystojnym blondynem, miał mocno zarysowaną szczękę i coś dziecięcego w wyrazie twarzy, co idealnie komponowało się w tradycyjny model urody.
Wolałbym jednak, żeby tego nie zrobił. Nie chciałem go w ogóle poznać, dołożyć kolejny bagaż pod postacią osoby z którą będę w jakiś sposób związany do końca życia. Osoby, na którą mogę wpaść na ulicy i będę musiał udawać zainteresowanie albo zignorować go totalnie. Albo co gorsza osoby, która odrzuci mnie tak stanowczo, że nikt nigdy nie domyśliłby się jakie rzeczy działy się w mojej norze miłości.
“Dzięki, człowieku”, powiedział w swoim małym blasku chwały jak z komedii romantycznej, kiedy to zrobił gest uczucia. Pokonał schody i to byłoby na tyle. Nie pamiętam już jak miał na imię i nie za bardzo potrafię przypomnieć sobie twarz. Nie ma opcji na facebookowy stalking, czy guglanie jego zdjęć. W sieci nie ma kompletnie nic, co mogłoby mi wskazać kierunek poszukiwań i tak jest chyba najlepiej. Może da mi to kiedyś szczęście, jeśli będziemy jedynymi, których mogłoby to obchodzić.
Kto wie, może wpadniemy gdzieś kiedyś na siebie. Może zobaczy ten tekst i przypomni sobie o mnie, spróbuje się skontaktować. Może to wzbudzi w nim dreszcz emocji, a może nienawiść każącą mu przeklinać moje imię do końca swych dni, bo będzie się bał, że zobaczy to jego żona i skojarzy. Albo co gorsza córka, która nie musi wiedzieć o jakimś pedale przysysającym się do pyty jej taty w brudnej waszyngtońskiej alejce w połowie lat 90-tych.
Wtedy mieliśmy jeszcze możliwość pozostawić przeszłość przeszłością, świat był mały, ale nadal pozwalał ludziom zapaść się pod ziemię jeśli tylko chcieli. Ale to już minęło. Jeśli to kiedykolwiek zobaczy, albo o to zapyta, wyprę się wszystkiego. I nie opowiem już nikomu więcej tej historii. Właściwie, to jak w większości przypadków anonimowych kont w internecie, zmyśliłem całą tę akcję.
Zobacz też:
Jak uprawiać seks ze zmarłymi?
Dlaczego dziewczyny powinny uprawiać tylko seks analny