Jak od lat 90. zmieniły się polskie imprezy muzyki elektronicznej?

Dużo tekstów stara się odpowiedzieć na pytanie, co sprawia, jak wygląda dana impreza i skąd popularność techno w ostatnich latach, ale zazwyczaj wszystkie mijają się z rzeczywistością. Dlatego razem z Audioriver, jednym z największych festiwali w kraju, zapytaliśmy trójkę ludzi znających się na elektronice o kilka ważnych spraw związanych z imprezowaniem.

Reprezentantem pokolenia urodzonego w latach 70., które pamięta imprezy z lat 90., jest Piotr Orlicz-Rabiega, prezes Fundacji Jest Akcja!, organizującej Audioriver. Za to Dominika Adamczyk, urodzona w pierwszej połowie lat 90., razem z 20-letnim mistrzem hakken i fanem gabberu Frankiem Ślusarczykiem opowiedzą nam o zmianach widocznych w klubach w pierwszych dwóch dziesięcioleciach XXI wieku.

Videos by VICE

Franek Ślusarczyk

Zdj. Mikołaj Maluchnik

VICE: Jaki styl obowiązuje na imprezach gabberowych? Czy nadal jest to total black, jak w przypadku większości imprez techno? Nie, na Wixapolu czy Gabba Tallionie na przykład zasadą jest ubieranie się ekstrawertycznie, przesadnie. To jest bardzo fajne, bo w Polsce nadal na ulicy wieje nudą, a jeśli lekko przesadzisz, czujesz wzrok ludzi. Tam możesz się wyżyć. Możesz założyć różowe stringi, obsmarować brokatem twarz i mieć pewność, że wszyscy będą mieli gdzieś, jak wyglądasz.

„Na Wixapolu czy Gabba Tallionie na przykład zasadą jest ubieranie się ekstrawertycznie, przesadnie. To jest bardzo fajne, bo w Polsce nadal na ulicy wieje nudą, a jeśli lekko przesadzisz, czujesz wzrok ludzi”

Jakie inne zasady obowiązują na takich imprezach? Jedną z nielicznych zasad spisanych zresztą przez sam Wixapol jest zasada: „it’s nice to be important, but it’s more important to be nice”. I ta zasada naprawdę działa, bo muszę przyznać, że kiedy chodzę do innych klubów, nie czuję tam takiego luzu. Czuję, że tam należy się odpowiednio zachowywać – na Wixapolu czy Gabba Tallionie możesz z każdym pogadać i każdy czuje się częścią tego zjawiska. Panuje rodzinna atmosfera.

Czujesz, że gabberowa rewolucja, która zaczęła się za sprawą Wixapolu, to zjawisko charakterystyczne dla twojego pokolenia? Miałem wrażenie, że moda na gabber się zaraz skończy, że rok, dwa i już nikt nie będzie się do tego bawił. Tymczasem ta kultura bardzo się rozrasta. Istnieje Gabba Tallion i wiele imprez poza Wixapolem, który zresztą jest obecny teraz w wielu miastach. Ludzie się tym zajarali.

Uważam, że tak, jak kiedyś istniał punk i to był wyraz pokoleniowego buntu, to wyrazem buntu mojego pokolenia są właśnie gabberowe imprezy. To jest nasz głos, naszego dorastania, to miejsce, gdzie każdy może czuć dumę, że uczestniczy w rzeczy jedynej w swoim rodzaju. To deklaracja: jestem częścią tego i mam was gdzieś. To forma buntu naszej ery, w której ciężko się jeszcze przeciwko czemuś buntować.

„Uważam, że tak, jak kiedyś istniał punk i to był wyraz pokoleniowego buntu, to wyrazem buntu mojego pokolenia są właśnie gabberowe imprezy”.

Czy na imprezach pojawiają się używki inne niż alkohol? Myślę, że nagły wzrost miłości do wszystkich ludzi wokół, otwarcie na innych i budowanie przyjaznej atmosfery, kiedy na przykład 20 osób szuka rzeczy, którą ktoś zgubił, są często spowodowane nie tylko muzyką i tańcem.

Symbolem ruchu gabberowego jest po części też taniec, hakken. Czy ma jakieś określone reguły? Chyba musi mieć, bo siedząc z boku jesteś w stanie ocenić, czy ktoś tańczy dobrze, czy nie do końca potrafi tańczyć. NIe wiem dokładnie, na czym to polega, ale chyba zależy od tego, czy jesteś w takcie/bicie, czy nie. Głównie chodzi o to, żeby noga uderzała w każdy bit. Nieważne jednak, jak tańczysz, najważniejsze, że tańczysz i nikt z nikogo nie będzie się śmiał. Ja uczyłem się z Youtube’a przed lustrem. Każdy tańczy inaczej, ma swój styl i to też jest super. Ważne jest też to, że hakken pozwala na to, żeby twoje mięśnie były przez większość czasu luźne. Opadasz całym ciałem na nogi, musisz tylko utrzymać balans. Dlatego tyle godzin można tańczyć do tak szybkiej muzyki.

Dominika Adamczyk

VICE: Pamiętasz swoją pierwszą wizytę w klubie? Ile miałaś wtedy lat, co to był za klub i czy świadomie wybrałaś go ze względu na muzykę, czy trafiłaś tam przez przypadek?
Dominika: Zawsze kiedy z kimś o tym rozmawiam, zaczynam opowieści o początkach swojego imprezowania od 1500m2 i pierwszej imprezy, którą tam pamiętam, czyli Trust w 2013 roku, kiedy miałam jakieś 19 lat. Smutna prawda jest jednak taka, że moja pierwsza wizyta w klubie miała miejsce trzy lata wcześniej w klubie Luzztro. Było to po zakończeniu gimnazjum, a z samej imprezy odebrali nas rodzice koleżanki.

Trafiłam tam zupełnym przypadkiem, akurat grał kolega i dał nam wejście za darmo. Było to dla mnie wtedy dziwne doświadczenie, zupełnie nie słuchałam takiej muzyki i byłam tak pijana, że nie wiem nawet, czy mi się podobało. Myśląc o tym teraz, kiedy wizyta w Luzztrze kojarzy mi się raczej z ostatecznym upadkiem i końcem końca najgorszej imprezy, jestem trochę przerażona tym, że tam się znalazłam. Może lepiej jednak, że mam już to za sobą.

Świadomie chodzić do klubów zaczęłam trochę później, mając właśnie 19-20 lat. Jednak wtedy w zasadzie chodziło po prostu o to, żeby gdzieś wyjść, potańczyć i wrócić najpóźniej jak się da. W pełni świadomie, na tyle, że wiedziałam kto gra i czego mogę się spodziewać, zaczęłam chodzić do klubów dopiero niedawno, może rok czy dwa lata temu.

Kogo się słuchało w Polsce, kiedy zaczynałaś historię z imprezowaniem i muzyką?
Wydaje mi się, że kiedy zaczynałam interesować się muzyką elektroniczną, nikt nie słuchał techno – rządziło raczej electro, french house, electropop. A w zasadzie wyglądało to trochę inaczej – po prostu szliśmy do 1500m2, nie patrząc, kto tam gra i to było właśnie fajne, bo tak samo dobrze bawiłam się słuchając techno, electro czy drum n bass. Nie obchodziło mnie zupełnie, jaka to jest muzyka, jest się nazywa i kto ją gra. Ktoś wysyłał mi jakiś link do seta na Soundcloudzie, słuchałam go i to mi wystarczało, nawet niespecjalnie interesowało mnie, kto go nagrał. Kluby i festiwale kształtowały mój obecny gust muzyczny, jeździłam na Taurona czy Audioriver nie po to, żeby usłyszeć kogoś, kogo lubię, tylko po to, żeby się bawić – to, że poznawałam kogoś nowego i fajnego było skutkiem ubocznym.

„Wydaje mi się, że kiedy zaczynałam interesować się muzyką elektroniczną, nikt nie słuchał techno – rządziło raczej electro, french house, electropop”.

Jaki obowiązywał dominujący styl w tym, jak ludzie wyglądali w klubach w czasach, kiedy zaczynałaś imprezować? Czy zaszła jakaś zmiana w tym zakresie?
Jasne! Mam wrażenie, że kiedyś wszyscy mniej się tym przejmowali. Teraz sama łapię się na tym, że sama krzywo patrzę na dziewczyny w szpilkach i sukienkach w klubie… Jeszcze kilka lat temu nie obowiązywał dresscode all black everything, worek na plecach i brokat na całej twarzy, chyba każdy chodził do klubu ubrany, jak chciał. Moim zdaniem wynika to z faktu, że jeszcze te kilka lat temu nie istniały kluby stricte techno, jak Smolna czy Nowa Jerozolima.

Teraz wszyscy w Warszawie chcą bawić się jak w Berlinie, kluby chcą być jak Tresor a mi wydaje się, że wbrew pozorom właśnie się od tego oddalamy – teraz jest większa spina, wszyscy bardziej przejmują się tym, jak wyglądać techno-berlińsko, pasować do Jasnej lub innego klubu. To co najbardziej podoba mi się w klubach w Berlinie (i nie mówię tu o najmodniejszym Berghain) to właśnie to, że wszyscy mają gdzieś, jak wyglądają. Wtedy można naprawdę skupić się na zabawie i wyluzować.

Czy obowiązywał już jakiś kodeks zachowania w klubie kilka lat temu? Czy zasada nierobienia zdjęć czy bycia dla wszystkich miłym to dopiero kwestia ostatnich kilku lat?
Przede wszystkim nie wydaje mi się, że jeszcze kilka lat temu ktoś chciał robić zdjęcia. Bo w sumie i po co, w klubach byli fotografowie, a raczej i tak się przed nimi uciekało. Nie zauważyłam jakiejś specjalnej zmiany w byciu miłym. Kiedyś w łazience można było spotkać naćpaną laskę, która chciała podzielić się z tobą wszystkim, co ma w torbie albo taką, która chciała dać ci w mordę. Teraz jest tak samo.

„Kiedyś w łazience można było spotkać naćpaną laskę, która chciała podzielić się z tobą wszystkim, co ma w torbie albo taką, która chciała dać ci w mordę. Teraz jest tak samo”.

Czy brałaś kiedyś w Polsce udział w prawdziwym rejwie? Jeśli tak, to gdzie się odbywał?
Cieszę się z dodania przymiotnika ,,prawdziwy”, bo ostatnio chyba każdy festiwal i klub próbuje udawać, że organizuje rejw. Jakiś czas temu mocno nastawiałam się na rejw w lesie pod Wrocławiem, ale w końcu nie wypaliło, chyba jestem już na to za stara i zbyt wygodna. Muszę mieć łazienkę i łóżko do spania.

Czy kiedy zaczynałaś imprezować w klubach pojawiały się używki inne niż alkohol? Jeśli tak, to co wtedy krążyło na imprezach?
Na szczęście jeszcze nie mefedron. Chyba wtedy najpopularniejsze były wszelkiego rodzaju piguły. Nie odnoszę wrażenia, że wtedy ludzie brali mniej czy więcej, kiedyś po prostu istniała jakaś kultura ćpania. Może to dlatego, że nie było kryształu niewiadomego pochodzenia, podchodząc do kogoś można było po czasie wyczuć, że coś brał, ale nie miał całej powykręcanej twarzy i nie wyglądał jak zombie. Narkotyki są nieodłączną częścią muzyki elektronicznej i nie można udawać, że jest inaczej. Mam jednak wrażenie, że obecnie trochę wymknęło się to spod kontroli, ludzie nie ogarniają się nawzajem, nie potrafią powiedzieć stop, czy wydać więcej, a bawić się lepiej. Ważne, żeby klepało.

Jak wyglądała najlepsza impreza w twoim życiu?
Jestem daleka od przywiązywania zbyt dużej wagi miejscom, klubom i festiwalom, bardziej liczą się dla mnie konkretne imprezy, ale muszę przyznać, że chyba najlepsza impreza na jakiej byłam to closing Nowej Jerozolimy. W zasadzie nie potrafię powiedzieć, który z nich najbardziej zapadł mi w pamięć, mam wrażenie, że przez ostatni miesiąc cały czas trwała tam impreza pożegnalna, ale wtedy czuło się, że wszyscy ludzie, którzy tam są rzeczywiście chcą tam być, wiedzą, gdzie są, nie było tam sztuczności i całego „pozdro techno”. Mogę też wymienić tu pierwszą wizytę w Sisyphos, która pokazała mi, że techno to nie jest jakaś wcale taka super poważna sprawa, jak próbujemy tu wszyscy udawać.

„Mogę też wymienić tu pierwszą wizytę w Sisyphos, która pokazała mi, że techno to nie jest jakaś wcale taka super poważna sprawa, jak próbujemy tu wszyscy udawać”.

Kim była najbardziej odjechana osoba, którą spotkałaś na imprezie techno w swoim życiu?Najbardziej odjechaną osobą był Promczysław, poznany na jakiejś dziwnej ulicy w Trójmieście, który podszedł do mnie i mojej przyjaciółki, powiedział, że zna nas z Nowej Jerozolimy, wręczył książkę ,,Oswoić narkomana”, a później zjadł 5 kwasów.

Czy czujesz, że obecnie ludzie bawią się w klubach i na festiwalach inaczej? W czym leży różnica?
Nie wydaje mi się, żebym widziała jakąś różnicę poza podejściem do narkotyków. Mam wrażenie, że rosną oczekiwania – ludzie zaczynają trochę bardziej ogarniać o co w tym chodzi, jeżdżą na zagraniczne festiwale i nie dają sobie już wciskać czegokolwiek. Części pewnie wystarczy muzyka puszczona z głośnika, tępe techno bez przejść i lasery z Aliexpress, ale wydaj mi się, że rośnie grupa osób, które są świadome tego, jak można robić festiwale i tego oczekują od polskich organizatorów.

Czujesz, że pochodzisz z innego pokolenia, niż ci, którzy obecnie pojawiają się w klubach czy na festiwalach?
Mam nadzieję, że nie. Nie widzę za dużo młodszych od siebie ludzi chodzących na techno, a nawet jeśli to ta różnica wieku nie rzuca mi się w oczy. Z drugiej strony jedyni znajomi, którzy są starsi ode mnie o 10-15 lat to ci, których poznałam na imprezach techno – w pracy, na studiach, raczej otaczam się równolatkami. Na festiwalach te różnice wieku się zacierają.

Czy widzisz w 18-latkach na imprezach siebie kilka lat temu, czy może już nastąpiła pokoleniowa zmiana?
Trochę tak. Przede wszystkim widzę to w braku krytycyzmu i selekcji imprez. Sama kiedyś chodziłam na wszystko, co tylko się nawinęło, bawiłam się do każdej muzyki, nie za bardzo nawet wiedziałam, co robi DJ. Teraz jest podobnie – często chodzę na imprezy, na których od samego wejścia, słysząc jaką muzykę grają, czuję ciarki wstydu, a dookoła widzę rozszalałych ludzi w wieku mojego młodszego brata. I zastanawiam się, czy to ja jestem stara, czy oni jeszcze nieogarnięci?

Piotr Orlicz-Rabiega

VICE: Czy w odniesieniu do Polski lat 90. i wczesnych 00. można w ogólne mówić o prawdziwych rave’ach? Jeśli tak, to gdzie się odbywały, kto je organizował?
Piotr Orlicz-Rabiega: Jeśli rozumieć rave jako nieskrępowaną imprezę z elektroniką, to chyba wtedy były prawdziwe rave’y. Więcej było pasji, przyjaźni i miłości do muzyki, a mniej biznesu i zawiści. Polecam obejrzeć Miłość do płyty winylowej. Prawdziwe początki, piękne chwile – z większością tych osób do dziś utrzymuję bliski kontakt, a niektórych mogę nazwać przyjaciółmi na zawsze.

Jaki obowiązywał dominujący styl wyglądania w klubach w czasach, kiedy zaczynałeś imprezować?
To były trochę inne czasy i inny „świat”. Teraz dominuje okropny czarny, a wtedy wydaje mi się, że więcej było luzu, ciuchów z lumpeksu i ekstrawagancji.

Czy obowiązywał już jakiś kodeks zachowania w klubie?
Więcej swobody!

Czy czujesz, że obecnie ludzie bawią się w klubach i na festiwalach inaczej? W czym leży różnica?
Obecnie jest więcej lansu, a mniej nieskrępowanej hedonistycznej zabawy. Czasami wydaje mi się, że wszyscy najpierw godzinami się szykują, a później i tak wyglądają podobnie. Podobno techno ubiera się teraz na czarno.

„Podobno techno ubiera się teraz na czarno”.

Czy kiedy byłeś młody w klubach pojawiały się używki inne niż alkohol? Jeśli tak, to co wtedy krążyło na imprezach?
Nie było świateł, tylko dekor i ultrafiolet. Mało było widać (śmiech).

Czy widzisz w 18-20 latkach siebie kilka lat temu, kiedy idziesz na imprezę, czy może już nastąpiła pokoleniowa różnica?
Jest ogromna różnica pokoleniowa. Tak z półtora pokolenia. Teraz z uwagi choćby na „brak granic”, na ceny biletów lotniczych, staliśmy się bardzo mobilni. Czasem łatwiej i taniej dojechać na imprezę lub festiwal do Barcelony czy Berlina, niż do Sopotu lub Wrocławia. Dzięki temu dzisiejsze pokolenie ma o wiele większy wybór i możliwości.

Jak wyglądała najlepsza impreza w twoim życiu?
Kilka ich było, ale jedną z nich był „Początek wiosny Decadance” w Piekarni z Anthonym Pappa. Moment, kiedy Anthony na bis zagrał Unkle – „In A State” w remixie Sasha-y na zawsze pozostanie magiczny.

„Dzisiaj czasem łatwiej i taniej dojechać na imprezę lub festiwal do Barcelony czy Berlina, niż do Sopotu lub Wrocławia”.

Kim była najbardziej odjechana osoba, którą spotkałeś na imprezie techno w swoim życiu? Maciek Niedźwiedź. Nie tylko spotkałem, ale znam od 20 czy więcej lat i mam nadzieję, że ta znajomość nigdy się nie urwie.

Czujesz, że pochodzisz z innego pokolenia, niż ci, którzy obecnie pojawiają się w klubach czy na festiwalach?
Dla większości mógłbym być ojcem (śmiech).

W tym roku VICE jest partnerem medialnym Audioriver. Więcej informacji o festiwalu znajdziecie tutaj.