Jak wygląda życie polskich misjonarzy na Madagaskarze

Nauka języka, poznawanie obcej kultury czy kształcenie umiejętności komunikacyjnych to tylko niektóre z wyzwań, jakim muszą sprostać wolontariusze wyjeżdżający na zagraniczne misje. Olga Figiel to pomysłodawczyni „Projektu M3” – czyli inicjatywy dającej młodym ludziom możliwość wyjazdu na Madagaskar, by tam pracować i pomagać rdzennej ludności. W tym roku miała miejsce już druga edycja, w ramach której na Czerwoną Wyspę poleciała ósemka studentów.

Olga już dziesięciokrotnie wyjeżdżała do Afryki, pomagając tam w prowadzeniu polskich placówek. Natomiast Dawid Motyka w tym roku odbył swoją pierwszą trzymiesięczną misję. Podobnie jak Olga, nadal jest studentem. Ksiądz Antonii Miciak z krakowskiego Zgromadzenia Księży Misjonarzy św. Wincentego a Paulo (pod którego auspicjami działa „Projekt M3″, wspierające go Koło Misyjne, jak i wiele innych instytucji związanych z misjami m.in. krakowskie Muzeum Misyjne) jest ich opiekunem.

Videos by VICE

VICE: Jak można zostać misjonarzem?
Ks. Antonii Miciak: Przede wszystkim trzeba tego chcieć i zgłosić się samemu. Nikt tutaj na siłę nikogo za granicę nie wysyła. Dużo też zależy od predyspozycji, umiejętności czy możliwości danej osoby. Oczywiście przed wyjazdem każdy musi odbyć odpowiednie szkolenie. W przypadku księży jest to roczny kurs, przeprowadzany najczęściej na Zachodzie.

Wolontariusze świeccy to tylko uzupełnienie dla misjonarzy duchownych, czy raczej jest odwrotnie?
Akurat z tym jest różnie. Dla przykładu na Madagaskar wyjeżdżają tylko sami misjonarze świeccy. Poza długo stacjonującymi tam księżmi, nie ma tam już „zapotrzebowania” na duchownych z zewnątrz. Jeśli kogoś tam bardzo potrzeba, to ludzi z konkretnymi kwalifikacjami, np. lekarzy.

Byliśmy z wizytą na magicznej wyspie Davida Copperfielda

Natomiast Kościół się tam uniezależnia i tak też jest w wielu innych afrykańskich państwach. Mówi się nawet o wielkim urodzaju, jeśli chodzi o tamtejszy procent powołań, chętnych tubylców do sprawowania posługi kapłańskiej jest tam wręcz za dużo. Zresztą, ogólnie w perspektywie globalnej liczba powołań zmniejsza się wyłącznie w Europie.

Ile średnio czasu spędza się na misjach, są jakieś określone ramy czasowe?
Zależy to przede wszystkim od misjonarzy. Często się zdarza, że księża pełnią swoją posługę w Afryce przez długie dekady, tylko co kilka lat przyjeżdżając do Polski na krótkie wakacje. Równie często sprawują te obowiązki dożywotnio. Natomiast ci, którzy wracają, są bardzo cennymi specjalistami dla ośrodków na Zachodzie – w Stanach czy we Francji.

I tam zazwyczaj osiadają po wieloletniej posłudze misyjnej. W przypadku misjonarzy świeckich jest podobnie. Są tacy jak tutaj, udzielający się na misjach przez trzy miesiące w roku, a są i tacy, którzy wiążą z tym całe swoje życie. Ale może niech oni lepiej sami opowiedzą, którą z tych dróg planują wybrać…


Dawid Motyka na misji. Zdjęcia Olga Figiel. Archiwum prywatne.

Dawid, jak jest w twoim przypadku?
Dawid Motyka: Trudno mi na tę chwilę powiedzieć. Ale z pewnością zachowam kontakt z projektem i jeśli nawet miałbym nie wyjeżdżać w przyszłości, to chciałbym wspomagać tych, którzy przygotowują się do misji. Czy to brać udział w różnych akcjach, czy dzielić się doświadczeniem z przyszłymi misjonarzami. Myślę, że taka pomoc też byłby cenna, nawet jeśli nie dane mi będzie wrócić na Madagaskar.

Co cię skłoniło, by tam wyjechać?
Trudno tu mówić o jednym argumencie, który zaważyłby o mojej decyzji… Jednak z pewnością nie zrobiłbym tego, gdyby nie ludzie – świetni ludzie zaangażowani w cały projekt. Poza tym już w dzieciństwie miałem takie marzenie, by w kiedyś tam wyjechać do Afryki i budować dzieciom domki. Może wówczas nie było to w pełni świadome, ale gdy już w dojrzalszym wieku nadarzyła się okazja, by to marzenie zrealizować, to długo się nie wahałem. Prócz tego w ramach projektu niesiemy pomoc przede wszystkim dzieciom, czyli tym istotom najbardziej potrzebującym, bo przecież niczym nie zawiniły, a cierpią najbardziej.

Sprawdź jak się poluje na australijskim pustkowiu

Udział w misji nie kolidował z twoimi codziennymi zajęciami?
Wówczas – jak i obecnie – głównie pochłaniała mnie nauka. Studiuję automatykę, więc jedynym formalnym problemem było dla mnie przeniesienie praktyk. Myślę, że przy odpowiednim zaangażowaniu wszystko da się pogodzić, nawet codzienne obowiązki z tak niecodziennymi projektami.

Co dało ci największą radość, będąc na misji?
Uśmiech dzieci. Zdecydowanie… Ich bezgraniczna radość z tego, że mogły zrobić sobie jakąś fajną pracę na plastyce czy mogły pograć w piłkę. Nic tak nie cieszy, gdy dziecko przychodzi do ciebie, przytula się i mówi: „dobrze, że jesteście”. To pozostaje w pamięci i daje ogromną motywację do dalszej ciężkiej pracy.

Zdjęcia Olga Figiel. Archiwum prywatne.

Olga, jak ty pogodziłaś swoje codzienne, przyziemne sprawy z ciężką pracą w ramach projektu?
Olga Figiel: Już podczas przygotować bywało naprawdę ciężko i nieraz zdarzyło mi się coś zawalić na studiach przez zaangażowanie w projekt. Bo mimo wszystko misja to nie tylko sam wyjazd na Madagaskar, lecz setki godzin spęczonych na przygotowaniach czy zbieraniu funduszy po całej Polsce. Naprawdę więcej musieliśmy się namęczyć tutaj przed wyjazdem niż podczas pobytu na Madagaskarze. Takie rzeczy jak cotygodniowy lektorat z francuskiego i malgaskiego, kurs pedagogiczny czy inne teoretycznie zajęcia, to tylko niewielka część całego projektu. No ale nikt jakoś bardzo nie narzeka.

Zdarzały się chwile zwątpienia?
Najgorszy jest miesiąc przed wyjazdem. Wtedy do normalnego toku przygotowań dochodzi mnóstwo formalnych spraw, typu załatwianie wiz, ubezpieczeń itd., a poza tym nadchodzi sesja – studiuję psychologie i trochę tego materiału jest – te obowiązki uczelniane również się nawarstwiają. Poza tym trzeba poświęcić więcej czasu rodzinie i najbliższym, bo i oni zaczynają się denerwować, gdy wizja wyjazdu dziecka czy przyjaciela do zupełnie obcego kraju staje się tak bliska. Wtedy też człowiek zaczyna się zastanawiać, czy faktycznie chce tam jechać.

Zobacz jak wygląda ostatnie komunistyczne miasto Chin

Dla przykładu: jest czerwiec i znajomi opowiadają ci o swoich wakacyjnych planach, a ty mówisz im, że jedziesz na Madagaskar; oczywiście naturalna reakcja na taka wiadomość, to: „wow!”, jednak masz perspektywę, że nie jedziesz tam na wakacje tylko do pracy, nic nie pozwiedzasz, będziesz siedzieć w biednej wiosce i uczyć dzieci. W dzień będziesz się zmagać z upałem, a w nocy zakładać kurtkę i szalik – tak tam wygląda klimat.

Największe trudności na Madagaskarze?
Przede wszystkim transport. Bo przylatuje się na wyspę, po której oczywiście trzeba się przemieszczać, lecz problem w tym, że nie ma tam dróg… Wyjściem jest podróż samolotem z jednego końca wyspy na drugi, lecz w tym roku akurat mieliśmy pecha – zresztą często go mamy… czy też bardziej… szczęście do natrafiania na okoliczności, które uczą nas cierpliwości. Na lotnisku przywitał nas strajk, zatem przez trzy dni w terenowym samochodzie w osiem osób przeprawialiśmy się przez bezdroża Madagaskaru. Szczerze nie chcę wracać do tego nawet pamięcią… Ludzie, którzy nie mieli choroby lokomocyjnej, dzięki tej „wycieczce” nabawiali się niej w trybie natychmiastowym.

Jak wygląda kontakt z miejscowymi?
Trzeba zaznaczyć, że zawsze jedziemy do konkretnych misji, do miejsc – wyznaczonych przez doświadczonych misjonarzy – gdzie ludzie tej pomocy wyczekują. Więc odbiór jest zazwyczaj pozytywny. Naturalnie nie wszędzie biali są mile widziani, aczkolwiek nasze przybycie do tej docelowej parafii zostało odebrane z wielkim entuzjazmem, niemalże z fetą. Tam akurat cały ośrodek budowali polscy misjonarze, więc obecność ludzi z naszego kraju bardzo ich ucieszyła.

Zdjęcia Olga Figiel. Archiwum prywatne.

Nawet na sam koniec – w ramach podziękowania – otrzymaliśmy w reklamówce kurę, jeszcze żywą. A na Madagaskarze kura jest czymś niesłychanie ważnym. Poczuliśmy się wtedy bardzo wyróżnieni, nie spodziewaliśmy się aż takiej wdzięczności.

Jak wygląda normalny dzień misjonarza?
Wstajemy wcześnie rano. Na kwadrans po godzinie 6 zaplanowane są pierwsze modlitwy w kaplicy, później masz święta i śniadanie. O ósmej zaczynają się zajęcia w szkole, na które prawie każdy się spóźnia. Zresztą to jest charakterystyczne dla tej kultury. Tam nie ma sztywno wyznaczonych godzin rozpoczęcia i zakończenia. Wszystko dzieje się tam bardzo spontanicznie i naturalnie. Wracając do planu dnia… Około południa jest obiad, a obiad to zawsze wielkie święto na Madagaskarze. Wówczas cały świat się zatrzymuje i wszyscy idą jeść. Po objedzie do godz. 14 jest sjesta, więc niewiele się dzieje. Później ludzie wracają do pracy.

Poznaj życie w kanadyjskim obozie przeciwników rurociągów

O której kończy się tam prace?
Dzień roboczy kończy się o godzinie 17. o 18:30 lub 18:45 – w zależności od języka – zaczynają się nieszpory. O 19 kolacja, która zamyka cały dzień. Wtedy jest już ciemno i wszyscy zbierają się do snu. Zazwyczaj w domach misyjnych przed pójściem do łóżek ogląda się jeszcze wiadomości. Co ciekawe, tam o godz. 20 niemal wszyscy już śpią. Dla nas to było to dość dziwne, bo między polskim czasem a tamtejszym jest tylko godzina różnicy.

Zdjęcia Olga Figiel. Archiwum prywatne.

A czym różni się wiara ludzi z Madagaskaru od wiary ludzi z Polski?
Tam wiara jest szczera, prawdziwa, prosta. Trudno w ogóle porównywać te dwie rzeczywistości, ale różnice się kolosalne. Tam każdy mówi o swojej wierze, w normalnych codziennych rozmowach, nie ma żadnego tabu, żadnego wstydu. Obojętnie czy jest się protestantem, czy katolikiem. Ludzie są niesamowicie otwarci. Gdy włączasz radio, masz naprawdę nikłą szansę usłyszeć piosenkę, która nie nawiązywałaby do religii. Takie same piosenki śpiewa się w kościele i na targu.

Twoje najlepsze wspomnienia z misji?
Podobnie jak Dawid, muszę tu powiedzieć o uśmiechach tych wszystkich dzieci. Natomiast absolutnie magicznym wspomnieniem pozostanie dla mnie zawsze niedzielna adoracja, gdy wokół jest cicho, nic się nie dzieje, śpiewają malgascy faceci, a śpiewają naprawę pięknie i ta ulotna chwila trwa w nieskończoność.

Po studiach chcesz nadal angażować się w misje?
Zdecydowanie tak. Ja praktycznie od dziecka tylko o tym marzyłam, by w przyszłości pomagać innym i to właśnie w takiej formie. Więc tylko czekam, by odebrać dyplom i wyruszyć tam na dłużej.