Artykuł pierwotnie ukazał się na MOTHERBOARD
Każdy kiedyś umrze. Możemy odpychać od siebie tę myśl, ale koniec jest nieunikniony. Przykro mi. Chociaż śmierć towarzyszy ludzkości od jej samego zarania, a nawet jeszcze dłużej, jednak wciąż nie potrafimy naukowo ustalić, jakiego rodzaju zgonu powinniśmy najbardziej unikać.
Videos by VICE
Ci, którym nieobce są fascynacje wszelką makabrą, mogli już nie raz roztrząsać tę kwestię. Jedni wzdragają się na myśl o utonięciu, innym szczególnie nie w smak byłoby spłonąć żywcem. Często myślimy o śmierci jakby w oderwaniu od samych siebie – jak gdyby do takich rzeczy mogło dojść tylko w bardzo dziwnych okolicznościach albo dawno temu, zanim jeszcze lekarze wynaleźli zarazki. Jeśli już o tym rozmawiamy, to przy drinkach z przyjaciółmi. Rzucamy parę ponurych żartów, śmiejemy się, zmieniamy temat, życie toczy się dalej.
Jednak przeróżne rodzaje śmierci, które nawiedzają nasze koszmary, mogą mieć pewne cechy wspólne. I chociaż naukowcy wciąż nie mogą ustalić wspólnej wersji, spróbujmy posklejać różne teorie i perspektywy, poczytać trochę między wierszami, a może otrzymamy odpowiedź na pytanie: która z dróg prowadzących precz z tego świata jest najgorsza?
Nie spodoba wam się to, co udało mi się ustalić.
Warto się zastanowić, czym tak naprawdę jest ta „droga”. Od Kevina Hendersona, biegłego sądowego z Hrabstwa Ontario w stanie Nowy Jork dowiedziałam się, że lekarz, orzekając o zgonie, pod uwagę bierze trzy czynniki: przyczynę, proces i sposób. Możemy snuć fantazje rodem z horroru na temat każdego z nich, ja jednak skupię się na pierwszym z nich.
„Przyczyna zgonu to stan chorobowy lub uraz, który spowodował śmierć, na przykład rana postrzałowa w klatce piersiowej” – recytuje Henderson. Sądzę, że to właśnie takich sformułowań boimy się najbardziej. Mniej boisz się utonięcia niż zahamowania dopływu tlenu do mózgu, napełnienia płuc wodą i zatrzymania krążenia, które stanowiłyby prawdziwą przyczynę twojej śmierci. To, że nie umiesz pływać, nie ma najmniejszego znaczenia.
Najbardziej przerażającymi przyczynami zgonu są chyba te wiążące się z odczuwaniem szczególnie przykrego rodzaju bólu. „Nieprzyjemne odczucie”, jak definiuje się ból, jest jednak subiektywne, a odporność na nie zależy od okoliczności. Można ją też wyćwiczyć.
„Kontekst jest kluczowy dla sposobu, w jaki odczuwamy ból” – twierdzi Randy Curtis, dyrektor University of Washington Palliative Care Center of Excellence w Seattle. „Dobrym przykładem są bóle porodowe. Są niezwykle intensywne, jednak kobieta zdaje sobie sprawę z ich przyczyny, wie, że nie będą trwały wiecznie. To dla niej ważne wydarzenie, w takich okolicznościach jej próg bólu bardzo się podnosi. Może on się też obniżyć, choćby w przypadku postępującego, śmiertelnego raka”.
Ból jest odczuwany subiektywnie, ale lekarze wiedzą, jak go zmierzyć. Sprawdzają, czy jest ostry i napadowy, czy chroniczny. Curtis twierdzi, że oba rodzaje bywają równie paskudne. Bierze się pod uwagę źródło bólu, ponieważ somatyczny, powodowany urazami odczuwamy inaczej niż neuropatyczny, który pochodzi z bliżej nieokreślonych przyczyn i może stanowić objaw alkoholizmu, zespołu kończyn fantomowych czy sklerozy.
Niewielu ludzi tak dobrze rozumiało naturę bólu, jak renesansowi inkwizytorzy, stosujący prawdziwie „średniowieczne” metody. Od Larissy Tracy, profesorki literatury wieków średnich na Longwood University w Farmville w Virginii dowiaduję się, że tortury cieszyły się w Europie największą popularnością w czasach reformacji, w okolicach roku 1520.
Na męki skazywano jednak sporadycznie, podkreśla prof. Tracy, i tylko najgorszych zbrodniarzy: zdrajców, heretyków i morderców. To, co łączyło nadzwyczaj wymyślne metody kaźni, to że miały sprawić maksymalnie dużo bólu i trwać jak najdłużej.
Dajmy na to powieszenie, czyli najczęstszą formę kary śmierci w późnych Wiekach Średnich. „Egzekucji zdecydowanie brakowało finezji – przestępców podciągano na linie za szyję i trzymano w górze, aż się udusili, co zazwyczaj trwało sześć do dziesięciu minut” – powiedziała prof. Tracy.
W Anglii, poza powieszeniem, karę śmierci najgorszym zdrajcom wymierzano poprzez rozciąganie i ćwiartowanie. Biedaka duszono na szubienicy niemal do śmierci, ściągano, kastrowano, patroszono ostrymi hakami i prezentowano mu odcięte przyrodzenie. Na koniec obcinano mu głowę, a korpus ćwiartowano na 4 części (niektóre źródła podają zamiennie rozrywanie trupa końmi, ale Tracy twierdzi, że to raczej nie zdawało egzaminu). Pozostałości pozostawiano, by gniły w widocznym miejscu.
Dość okropne było też łamanie kołem. Karano w ten sposób najgorszych przestępców w Europie i buntujących się niewolników w USA. Skazanego przywiązywanego do wielkiego drewnianego koła i bito, łamiąc wszystkie kości. Najtwardsi przeżywali trzy dni.
Tracy twierdzi, że obecnie stosujemy karę śmierci częściej niż w średniowieczu, a „humanitarne” metody to mit.Najnowsze badania wykazały, że substancja używana w śmiertelnych zastrzykach nie do końca działa tak przeciwbólowo, jak myśleliśmy. A to i tak lepsze niż krzesło elektryczne.
„Prażą skazanego prądem, który wypala dziury skórze i smaży mózg” – opowiada, poruszona. „A on przez cały ten czas żyje”.
To metody bolesne, ale (zazwyczaj) dość szybkie i efektywne. Śmierć większości z nas będzie prawdopodobnie trwała dużo dłużej, gdy będziemy przegrywać walkę z jakąś przewlekłą chorobą. Najczęstszymi przyczynami zgonów UE w roku 2012 były choroby układu krążenia oraz rak. Żyjemy wprawdzie dłużej niż nasi przodkowie, umieramy jednak długo i boleśnie, przykuci do szpitalnych łóżek.
„Ludzie sądzą, że wyczują zbliżający się koniec na tygodnie, miesiące przed nim. Jednak on zbliża się stopniowo” – powiedziała mi Joanne Lynn, specjalistka w dziedzinie medycyny paliatywnej. „Wydaje im się, że po prostu umrą na zawał, ale to zdarza się rzadko”.
Gdy zbliża się koniec, trzeba umieć radzić sobie ze strachem przed nim. „Ludzie boją się utraty kolejnych części życia, ciężko jest im więc po prostu odpuścić” – twierdzi Lynn. „Boją się cierpienia, fizycznej i emocjonalnej samotności, lękają się utraty kontroli, biedy, głodu. No i rzecz jasna muszą stawić czoła myśli o samej śmierci, o końcu swojej egzystencji”.
Ludziom starszym, 85- czy 90-letnim, czasem udaje się z tym pogodzić. Większość ich przyjaciół prawdopodobnie już odeszła, więc według Lynn koniec jest dla nich „niepokojący, ale spodziewany”.
Twoja śmierć prawdopodobnie będzie długa, męcząca i dość przerażająca. Na szczęście od czasów średniowiecznych medycyna poszła naprzód. Lekarze dysponują potężnymi narzędziami służącymi zagłuszeniem bólu, od prostego diklofenaku po opiaty takie jak morfina. Wciąż jednak wiele zależy od predyspozycji pacjenta.
Jesteśmy też na Facebooku. Polub nasz nowy fanpage VICE Polska
„Pozbycie się przyczyny bólu jest pierwszym krokiem każdej terapii” – powiedział mi Randy Curtis. Szczególnie dokuczliwy może być na przykład rak z przerzutami do kości.
„Niektóre rodzaje raka są bardzo podatne na promieniowanie, ból więc nieco ustępuje” – wyjaśnia Curtis. „Jednak niektóre nowotwory są na nią odporne. Zbyt intensywna radioterapia może w takich sytuacjach prowadzić do bolesnych oparzeń”.
Curtis zauważył, że ból jest tylko jedną z okoliczności uprzykrzających przejście na drugą stronę. „Przerażające mogą być także duszności, nudności, wymioty, depresja, stany lękowe i przemęczenie”, stwierdził. To pokazuje, że boimy się czegoś więcej niż tylko bólu. Źródłem naszych obaw jest strach przed odrzuceniem, niezrozumieniem i cierpieniem w samotności.
Lekarze, co chyba naturalne w ich zawodzie, wyrażają się nieco bardziej precyzyjnie. „Przerażająca jest perspektywa odczuwania silnego bólu przy braku dostępności metod leczenia i kadry medycznej” – powiedział Curtis.
Lynn także wspomina o braku odpowiedniej opieki: „Chciałabym wiedzieć, że mogę liczyć na wszystkich bliskich mi ludzi, że każda zaangażowana osoba mi pomoże i będzie ze mną uczciwa, gdy będziemy rozmawiać o mojej przyszłości”.
Rozmowy z ekspertami udowodniły mi, że najgorszą przyczyną śmierci jest ta, która prawdopodobnie czeka nas wszystkich – umrzemy przykuci do szpitalnych łóżek, pokonani przez chorobę, niekoniecznie czując, że to już koniec. Niekoniecznie otoczeni troskliwą rodziną czy dobrymi lekarzami, robiącymi co tylko w ich mocy, by złagodzić nasz ból.
Pamiętajmy jednak o tym, że niezależnie od tego, czy jesteś skazańcem, którego patroszą rozpalonym pogrzebaczem, czy szarym Kowalskim przegrywającym z rakiem, to tylko twoja psychika dyktuje ci, co uważasz za „najgorszy sposób”. Lekarze z pewnością odkryją nowe sposoby walki z bólem, a może i samą śmiercią. Jednak nasza psychika jest dużo bardziej złożona. I mamy ją pod kontrolą.