Maciek Piasecki: Dziś wszyscy jesteśmy Wiedźminami. Cała polska gra (a przynajmniej ta część, która spełnia wymagania sprzętowe), każdy czuje się ekspertem od zabijania potworów, nawet miłościwie nam urzędujący Prezydent RP poczuł się do wypowiedzi. Dostaliśmy zaproszenie na wieczorne testowanie „Dzikiego Gonu” w dniu premiery i mieliśmy z tego powodu zagwozdkę – czy wysłać tam weterana gejmingu, który na teksturach, polygonach, FPS-ach i innych bitmapach zjadł zęby? A może kogoś, kto płynnie mówi językiem elfickim i pisał pracę magisterską z psychologii krasnoludów? Może lepiej – idąc demokratyczną linią – powinniśmy wybrać przedstawicieli 99%, coś tam kumających w temacie gier i fantasy (na pewno bardziej niż Bronek), ale niezbyt pasujących do roli eksperta. Nie znam się, to się wypowiem au rebours – w końcu „Wiedźmin III” jest naszym dobrem narodowym, więc ktoś musi zostać głosem nieobeznanego narodu.
Podjęliśmy się tego my. Ja – w czasach PSX-a poważnie uzależniony od gier, raczej z konieczności niż wyboru gejmingowy abstynent, który ze świata „Wiedźmina” zapamiętał głównie okropnego filmowego smoka oraz jeszcze gorszy komiks Bogusława Polcha, który skutecznie obrzydził mu książki. Paweł – który nigdy nie czytał powieści Sapkowskiego, nie grał w żadną poprzednią część Wiedźmina, a ostatnią grą, którą przeszedł był “Batman: Arkham City”. Ale to głównie dlatego, że Paweł uwielbia Batmana. Takim oto dream teamem wybraliśmy się na testowanie „Dzikiego Gonu”. nieco podmiejskiej, biurowej dzielnicy Warszawy, którą lokalnie określa się często – nomern omen – Mordorem. Organizatorzy obiecali, że będzie gril i browar, więc nie mogło się nie udać.
Videos by VICE
Zastanawiałem się, w jaki sposób podejść do gry. Kiedy wyszedł „Wiedźmin II”, obserwowałem swojego współlokatora, jak podekscytowany wyżynał harpie, i nawet pomagałem mu rozprawić się z mini-grą o siłowaniu się na rękę (trzeba było stabilnie trzymać myszkę, a jemu za bardzo trzęsły się łapy od melanżu) – ale to trochę za mało.
Czytałem natomiast, że grę skrytykowano za skrajnie mizogińskie podejście do kobiet, więc postanowiłem udowodnić, że tak jest w istocie, i spuszczać łomot każdej napotkanej niewieście. Niestety, gra pozwala na atakowanie jedynie postaci zdefiniowanych jako wrogowie, więc mój plan, by zostać najsłynniejszym damskim bokserem w Rivii spełzł na niczym. To zdecydowanie regres w stosunku choćby do gry „Fable”, gdzie bez problemu możesz toporem odciąć głowę swojej żonie, po czym rozkochać sobie inną niewiastę i czynność powtórzyć. I powtórzyć. I powtórzyć. Ale wśród nas nie ma przecież zwyroli, którzy chcieliby to zrobić, prawda?
No dobrze, zanim się pogrążę – Pawle, czego nauczyła cię przygoda z „Wiedźminem”?
Paweł Mączewski: Nauczony doświadczeniem Maćka, że skakanie przez balkon to nie najlepszy sposób na wydostanie się z komnaty, ja postanowiłem użyć drzwi i schodów, by udać się do dalszej lokacji zamku.
Maciek: A tak, potrzebowałem 12 sekund grania, żeby pierwszy raz zabić swojego Geralta. Dlaczego po wyjściu na balkon gra od razu proponuje komendę „skocz”? Czy to pierwsze, co przychodzi na myśl wiedźminowi? Dalej byłem bardziej ostrożny, bo ładowanie gry po śmierci zajmuje dobrą chwilę.
Paweł: Postanowiłem też, że przeciwieństwie do mojego redakcyjnego kolegi, w każdej interakcji z napotkanymi po drodze postaciami, postaram się wybierać odpowiedzi i podejmować decyzje czyniące ze mnie najmilszego ze wszystkich Wiedźminów.Pełen nadziei, że prawo karmy wynagrodzi mi to również w świecie wykreowanym przez CD Projekt RED, dosiadłem rumaka i pognałem w knieje – prawie zabijając swojego konia na jednym z pierwszych napotkanych drzew – tak, w starciu z pniem, zwierzę traci pasek zdrowia.
Maciek: Jak w życiu.
Paweł: W samym lesie czekała mnie jeszcze potyczka z kilkoma ghulami, z której to wyszedłem zwycięsko – bogatszy o zdobyty w walce ghuli jad. Nie próbowałem specyfiku. Mam nadzieję, że moja postać ma go do teraz.
Maciek: Ja zdobyłem jeszcze mózg potwora i ucho potwora. Ciekawe, czy można złożyć całego?
Paweł: Oddałem pada następnej osobie w kolejce i – już w realnym świecie – udałem się na spotkanie z cosplayerami, którzy przemykali między gośćmi, dierżąc zdobyte na tarasie dania z grila. Okazało się, że facet wcielający się w Wiedźmina jest Rosjaninem i nie potrafi rozmawiać w żadnym innym języku. Szkoda. Natomiast jego kolega, odziany w mroczny pancerz, jest z kolei Francuzem.
Spytałem go po angielsku, jak to się stało, że wylądował w Polsce w piankowej zbroi, wyglądającej jak z najgłębszych czeluści styropianowych piekieł. Czy był aż takim fanem, że wyruszył na pielgrzymkę do ojczyzny serii? Odpowiedział, że nigdy wcześniej nie grał w „Wiedźmina” i raczej go to nie interesuje, ale jego syn jest fanatykiem gry i jest tu trochę przez niego – tu wskazał palcem na młodego chłopaka, także ubranego w mroczną zbroję, zajadającego się stekiem i grilowanymi szparagami. Obok można sobie było wygrawerować na telefonie jakiś groźny wiedźmiński motyw, ale tylko jeśli był to telefon HTC. Ja mam Sony, a Maciek starego iPhone’a ze zbitą szybką, jednak pan grawer nie chciał jej naprawić.
Maciek: Chciałbym tu napisać, jak bardzo zetknięcie się z „Wiedźminem III” zmieniło moje życie, ale musiałbym skłamać. To na pewno kawał solidnej giery, i gdybym miał wolne 200 godzin oraz półtora kafla na nowego Xboxa, to pewnie poświęciłbym mu się bez reszty. Ale jednak zostanę przy moim prawdziwym życiu. W nim mogę przecież tłuc kogo popadnie.