Jesień z Monotype Records

okładka albumu Krojc/Fischerle “John, Betty & Stella”

Możemy zaklinać rzeczywistość, ale wszyscy wiemy, że za rogiem czai się ta najdłuższa pora roku w naszym kraju. Chłodne i ciemne wieczory można łagodzić słonecznymi krążkami, ale często lubię wpisywać się repertuarem w to, co za oknem. Zatem paczka z Monotype Records przyszła w samą porę – przyjrzymy się wydawnictwom Krojc/Fischerle, Luci Sigurtà i Leslie Winer z Carlem Michaelem von Hauswolffem.

Videos by VICE

Najpierw zdecydowanie najjaśniejszy punkt ostatnich wydawnictw Monotype, a kto wie, może i jedna z ciekawszych polskich płyt tego roku. “John, Betty & Stella” duetu Krojc/Fischerle to interesująca propozycja, która pogrywa z naszymi oczekiwaniami wobec narracji w muzyce. Z jednej strony mamy tu do czynienia z opowieścią samplowanych głosów rodem z lekcji językowych, z drugiej warstwę instrumentalną, wchodzącą w nieoczywiste interakcje z nagranymi słowami. Idealnym tego przykładem jest otwierający płytę utwór “Figure Behind You”, gdzie zwykła rozmowa na temat gry w ping-ponga dostaje tło godne majestatycznej akcji. Ten rozziew jest źródłem niepokoju słuchacza, który widzi pęknięcia w pozornie normalnej rodzinie. “John, Betty & Stella” wciąż żongluje napięciem, a banalne dialogi zostają podszyte mrokiem i niedopowiedzeniem. Wrażenie robi misterny sampling, który przywodzi na myśl prace Eugeniusza Rudnika, a swoją poszatkowaną formą jeszcze bardziej miesza słuchaczowi w głowie. Krojc i Fischerle sięgają po szumy i trzaski, ale zgodnie z kontrastowym duchem całości, znajdziemy tu i breaki, i strzepy syntezatorów. Całość jest pełna interesujących detali, co sprzyja wielokrotnym odsłuchaniom, a i warstwę narracyjną można poddawać interpretacji. Czy są to dzieje konkretnej rodziny, skazanej na piekło banału z podskórnym mrokiem? Czy to komentarz na temat nowego mieszczaństwa, które pod płaszczykiem spokoju dnia codziennego chowa zło, z którym nie potrafi sobie poradzić? Czy Stella zagra wreszcie w tego ping-ponga? Zdecydujcie sami. Lubię płyty, które wchodzą w dialog ze słuchaczem, a “John, Betty & Stella” z pewnością jest jedną z nich.

“Warm Glow” to najnowszy krążek weterana elektroniki z Włoch. Luca Sigurtà swoją muzyką tworzy duszną, przytłaczającą atmosferę. Dźwięki powolnej perkusji odmierzają rytm blednącemu światu, a pogłosy i upiorne tła pogłębiają wrażenie samotności. Album wypada szczególnie korzystnie pod względem brzmienia i przestrzeni – basy są głębokie, a panorama stereo szeroka i wciągająca słuchacza do środka dźwiękowych wydarzeń. Końcówka “Sunflakes”, w której melancholia zmutowanego sampla jest kontrowana basowymi pomrukami to najlepsza wizytówka “Warm Glow”. Mroczny dub “Blossom” nie zostawi nikogo obojętnym, a niesamowita, orientalizująca partia saksofonu z “Pleistocene” z pewnością zostanie ze mną na długo, podobnie jak apokaliptyczne dudy (?) z “Pike”. Luca Sigurtà nie odkrywa koła, ale wie, jak sprawnie go używać – fuzja dronów z mrocznym IDM-em wychodzi mu całkiem nieźle, a używanie nietuzinkowego instrumentarium tylko gruntuje solidność tej pozycji.


Po kooperacji dwójki doświadczonych eksperymentatorów – Leslie Winer i CM von Hauswolffa spodziewałem się odrobinę więcej. “1” to krążek spoken wordowy, powstały spontanicznie i bez intencji wydania. I chociaż zdarzają się wciągające wersy – szczególnie te o farmakologicznej kontroli ludzkiej miłości i radości – to apokaliptyczno-ironiczne tyrady słowne Hauswolffa mają trochę zbyt ubogie tło, by wywołać wysokie poziomy zainteresowania. Drony z tła, choć brzmiące porządnie (a czasem bardzo intrygująco, jak w “Electra Test”) na dłuższą metę męczą, a głos, chociaż urozmaicony tu i ówdzie modulacją lub efektami, nie potrafi bezapelacyjnie przyciągać uwagi. Mimo wszystko warto śledzić wokalne niuanse, które są integralną częścią poezji zawartej na płycie i pomagają w interpretacji – moim zdaniem jest ich odrobinę za mało i czasem rozpoznanie intencji stojącej za tekstem bywa utrudnione. Jednak biorąc pod uwagę spontaniczny charakter krążka nie wyszło źle – tym bardziej, że to pierwsze oryginalne dźwięki (nie licząc reedycji) od 1990 roku. Jeśli lubicie swoją jesień w barwach końca świata i spoken wordu – “1” jest dla Was.

Właśnie, koniec świata. Słuchając propozycji Monotype na późne lato i jesień, nie sposób opędzić się od wrażenia, że wpisują się w dominujący Zeitgeist. Z jednej strony atmosferę jakiejś grozy w normalności, czegoś nienazwanego, niepokojącego, co dopiero nadejdzie, albo odbywa się za kulisami (Krojc & Fischerle), z drugiej poczucie osamotnienia (Luca Sigurtà), z jeszcze kolejnej klimat sprzyjający snuciu apokaliptycznych wizji (nawet jeśli półironicznych), ocierających się o teorie spiskowe (Leslie Winer z CM von Hauswolffem). Kiedy słońce zajdzie już po 18, sięgnijcie po płyty z Monotype, ja tymczasem znowu odpalam płytę Krojca i Fischerle – muszę się dowiedzieć, czy Stella zagra wreszcie w ping-ponga!