W 2013 roku wydała soulowo-jazzową płytę w Azji, by po latach powrócić na rodzimy rynek i przedstawić się polskiej publiczności w zupełnie nowej odsłonie. Premiera epki “Save Me Boy”, która odbyła się kilkanaście tygodni temu, mocno nas zaskoczyła, a jak się zaraz przekonacie to dopiero zapowiedź tego, co Kasia Lins zaprezentuje jesienią.
W dniu premiery teledysku “Wiersz ostatni”, zapraszamy do lektury rozmowy o ostatnim wydawnictwie, perfekcyjnym albumie Lauryn Hill, supportach przed Imany i nadchodzącej płycie długogrającej.
Videos by VICE
W tym roku wydałaś epkę zatytułowaną – jak sama określiłaś na Facebooku (pomimo feministycznego trendu;) – “Save Me Boy”. Czy to znaczy, że w ogóle nie jesteś feministką (śmiech)?
To oczywiście żart (śmiech). Ten rok rzeczywiście jest rokiem feminizmu i tytuł ten może wydawać się trochę niepostępowy, ale jako że jestem przekorna i trochę już znudzona tekstami o sile i niezależności kobiet, uznałam, że jest idealny. Głównym powodem jest fakt, że “Save Me Boy” to chyba moja ulubiona piosenka. Kiedy powstawała dwa lata temu, czułam, że jest to dla mnie przełomowa rzecz.
Czyli to teraz twój faworyt z własnego repertuaru?
Ta piosenka pokazuje o co mi chodzi i jaki kierunek obrałam. Mimo że nigdy nie myśleliśmy o niej w kategorii singla, musiała ukazać się jako pierwsza, bo jest ważna w kontekście klimatu całej płyty. Naszym głównym singlem jest “Wiersz ostatni”, do którego można już zobaczyć klip. Kręciliśmy go dwie noce.
Tutaj w Warszawie?
Tak, na szczęście. Tym razem nie trzeba było lecieć do Los Angeles (śmiech). Ten teledysk jest nawiązaniem do “Save Me Boy”, w pewnym sensie jego kontynuacją. A z racji tego, że to taki mini hołd dla moich filmowych inspiracji, jestem z niego bardzo dumna. Co ciekawe, treść wiersza Władysława Broniewskiego w połączeniu z tym obrazem nabrała dla mnie zupełnie nowego znaczenia i to jest super!
A nie miałaś już tak przy “Tonę”?
Chyba takie uczucie powinno towarzyszyć każdej kolejnej rzeczy, którą się tworzy. Każdy efekt końcowy naszej pracy powinien być satysfakcjonujący. Oczywiście ciężko będzie czymkolwiek przebić mój ukochany teledysk autorstwa Karola Łakomca do piosenki “Save Me Boy”, ale to też nie o to w tym chodzi.
Myślisz, że angielski singiel mógłby się przyjąć gorzej niż polski?
Nie wiem, ale chyba jest teraz taka tendencja. Szczerze mówiąc nie zastanawiam się nad tym nigdy. Bardzo nie lubię tych językowych podziałów. Uważam, że to ogranicza. Niektóre piosenki czy melodie dobrze brzmią w jednym języku, w innym robią się sztuczne i to jest wyczuwalne. Ja czuję, że pisanie i śpiewanie w języku polskim bardzo mnie rozwinęło, cieszę się, że podjęłam to wyzwanie.
Czy trudno było sprostać temu zadaniu?
Po napisaniu pierwszego tekstu było już dużo łatwiej. Musiałam się przełamać, wyrzucić myśl, że nie potrafię. Teraz wiem, że jest to w dużej mierze kwestia wprawy, ilości czasu poświęconego na szlifowaniu tej umiejętności.
Pamiętam jeszcze twoją pierwszą płytę, która oscylowała w klimatach jazzowo-soulowych. Epka “Save Me Boy” zupełnie odbiega od tego, jakbyś na nowo chciała się przedstawić polskiej publiczności.
Tamtą płytę pisałam mając 20 lat. Celowo zaznaczam, że ją pisałam, bo to, że sama komponowałam wtedy muzykę jest istotne w kontekście tej wypowiedzi. Moje inspiracje muzyczne były wtedy właśnie mocno jazzowo-soulowe, a ten album był podsumowaniem tego etapu. To był czas, kiedy rozpoczynałam studia na Akademii Muzycznej w Gdańsku na wydziale jazzowym, więc ta aura też była prowokatorem takiej, a nie innej stylistyki. Dla mnie jest to normalne, że ta płyta jest inna. Tyle nowej muzyki odkryłam, tylu inspirujących ludzi poznałam, tyle fantastycznych miejsc odwiedziłam, jak mogłabym zostać w tym samym punkcie? Trochę jednak tego pierwiastka Nashville udało mi się przemycić (śmiech).
“Tonę” nie znalazło się na epce, czy pojawi się na płycie?
Epka miała być klimatycznie zamkniętą całością. “Tonę” by tam nie zagrało. Pojawi się na płycie w nowej wersji.
Wiesz jaka była moja pierwsza myśl po przesłuchaniu epki? “Boże, kto ci złamał serce! (śmiech)”.
Ktoś tam by się znalazł (śmiech). Jest trochę nostalgicznie, ale dużo bardziej energicznie. To będzie nieco żywsza kontynuacja tego, co znalazło się na epce. Właściwie jeszcze nie sfinalizowaliśmy albumu długogrającego, więc ciężko mi o tym opowiadać, ale po koncercie w Warszawie czuję, że jest dynamiczniej. Teraz chyba podchodzę z większym dystansem do tego nad czym pracujemy, bo czepiając się każdego szczegółu można nigdy nie skończyć. Zawsze znajdzie się coś co można lepiej, bardziej, inaczej. Nie wiem czy ktoś nagrał kiedyś płytę idealną. Czy w ogóle istnieje takie uczucie w kontekście autorskich tworów?
Może “The Miseducation of Lauryn Hill”, pierwsze co mi przyszło do głowy.
Oj, ta płyta… (śmiech)! To by się zgadzało. Nie twierdzę, że takie albumy nie istnieją, ale sami artyści chyba zawsze będą mieć jakieś zastrzeżenia odnośnie tego co stworzyli. Co ona teraz robi w ogóle?
W zeszłym roku koncertowała, nawet była w formie. Chyba wisi nad nią kontrakt z Sony, bo nie płaciła podatków i ma długi.
Dobrze, że Erykah Badu wciąż genialnie radzi sobie koncertowo i nie zwalnia (śmiech).
Tak, Erykah wydaje się niby nieokiełznana muzycznie, ale biznesowo jest rozsądna.
Erykah to jest konkretna kobieta. Nie chciałabym z nią zadrzeć (śmiech). Byłam natomiast na jej koncercie w Ergo Arenie i mnie przytuliła! To było coś! Piszczałam jak szalona. Zeszła do ludzi, dała mi mikrofon, nawet zaśpiewałam fragment “Bag Lady” trzęsącym głosem, najgorzej jak tylko potrafiłam. Bardzo żałuję, że nie mam jakiegoś kompromitującego nagrania z tego wydarzenia.
Sama mam tylko jedno zdjęcie z warszawskiego koncertu Eryki z 2011 roku, więc znam ból (śmiech).
Marzy mi się jeszcze Stevie Wonder. Nie słucham specjalnie tych nowych rzeczy, ale strasznie lubię płyty z lat 60. i 70. Zresztą, nieważne co by zaśpiewał, niech śpiewa choćby “Happy Birthday”, na żywo to musi być cios.
Wracając do nadchodzącej płyty, jak przebiegają nagrania?
Od momentu, kiedy zaczęły powstawać demówki pracuje z Michałem Lange i Karolem Łakomcem. To właśnie oni są współkompozytorami moich piosenek. Producentem płyty jest Marcin Bors, współproducentem nasz Michał. Marcin pięknie zrealizował tę płytę, bardzo się cieszymy, że mieliśmy szanse z nim pracować. To ogromny zaszczyt. Wielką pracę włożył też Szymon Orchowski, realizator i asystent Marcina oraz Wiktoria Jakubowska, która nagrała perkusję. Praca wszystkich tych osób sprawiła, że efekt przewyższył moje oczekiwania, udało nam się uzyskać naprawdę unikatowe brzmienie. Jestem wszystkim tym osobom bardzo wdzięczna. Wiele się od nich nauczyłam.
Mamy singiel “Wiersz ostatni”, kiedy zatem premiera całej płyty?
“Wiesz ostatni” jest singlem epkowym, ale też zapowiadającym płytę, bo piosenki z “Save Me Boy” znajdą się też na albumie. Premiera odbędzie się jesienią. Kończymy nagrania, miksy. Teraz muszę od tego trochę odpocząć, zdystansować się. Może w tym czasie nagramy teledyski. Chciałabym podejść do tego jesienią na świeżo, również koncertowo.
Po twoich wcześniejszych teledyskach widać, że bardzo zwracasz uwagę na stronę wizualną.
Z Karolem jesteśmy super zgranym duetem. Wiemy, co nam się wzajemnie podoba, a co nie. Zawsze się w tej kwestii dogadujemy. Ewentualnie omawiamy jakieś szczegóły. Koncept jest jednak zawsze wspólną wizją. Pierwszy teledysk robiłam z Sonią Szóstak i już wtedy wiedziałam, jak chcę żeby to wyglądało i czułam potrzebę kontrolowania sytuacji. Chyba ciężko byłoby mi zrezygnować z tej nadzorującej funkcji.
Graliście support przed Imany, gdzie publiczność słucha zapewne około afro-soulowych rzeczy. Jak przyjął się zatem wasz materiał?
Graliśmy też kilka supportów przed Anią Dąbrowską, gdzie ta publiczność też może wydawać się nieco inna, ale zawsze byliśmy przyjmowani miło. Lubię grać supporty, ponieważ mamy szansę pokazać się ludziom, którzy wcześniej o nas nie słyszeli. Możemy dzięki temu zdobyć nową publiczność. Jest to nietypowe zadanie, bo jednak gra się dla kogoś kto niekoniecznie przyszedł posłuchać twojej muzyki i jest trochę zdziwiony, że ta gwiazda, którą przyszedł zobaczyć wygląda trochę inaczej. Na Imany byliśmy zmuszeni zagrać w bardzo ograniczonym składzie, bo takie były wymogi techniczne. Granie tego materiału w takim oszczędnym instrumentarium do najprostszych rzeczy nie należało, ale lubimy wykorzystywać każda okazję do grania.
To dobry sprawdzian przed pełną trasą, w którą pewnie ruszysz po premierze.
Dokładnie. Mam nadzieję, że uda nam się zorganizować kilka koncertów od razu po wydaniu płyty. Zobaczymy, jak to będzie. Bardzo lubię grać i mam nadzieję, że tych okazji będzie coraz więcej. Teraz do naszego stałego składu dołączyła Wiktoria Jakubowska i Zuzia Kłosińska, więc nareszcie jesteśmy skompletowani.
Na koniec jeszcze – wiem, że kochasz Twin Peaks. Widziałaś już nową serię?
Jestem psychofanką! Wczoraj nagrywałam w Gdańsku, dzisiaj jadę w góry do studia Marcina, a nie mogę sobie pozwolić na to, żeby obejrzeć to dzieło na komputerze. Musi być rzutnik, dobry dźwięk, zbyt długo na to czekałam! Jestem chyba zmuszona czekać do przyszłego tygodnia.