Mała Ukraina 5 minut od centrum stolicy, czyli wszystkie atrakcje Dworca Zachodniego

Każde wielkie miasto ma własny Chinatown, Warszawa ma jednak swój Ukrainetown – Dworzec Zachodni. Kiedy tam jestem, odczucie przebywania w obcym kraju znika. Mam wrażenie, że mogę zagadywać do ludzi w języku ojczystym i każdy mnie zrozumie.

Znajomość z Warszawą dla znacznej części gości ze wschodu zaczyna się od Dworca Zachodniego. Wiele połączeń autobusowych idzie w kierunku Ukrainy, Rosji oraz Białorusi. Gdy po raz pierwszy przyjechałam do Warszawy, jakieś pięć lat temu, trafiłam właśnie w to miejsce. Nigdy nie zapomnę tych zapachów – kebab, mocny tytoń, pot oraz benzyna.

Videos by VICE

Postanowiłam przypomnieć sobie to uczucie i spędzić dzień na Zachodnim. To nie problem: prawdziwy dworzec powinien zapewniać warunki do dłuższego przebywania. Różne rzeczy zdarzają się w życiu i czasem musisz czekać na swój transport ponad kilka godzin, a nawet cały dzień. Filip Springer mówi, że dworce (w klasycznym ujęciu tego słowa) znikają z Polski, a zamiast nich pojawiają się galerie handlowe. Na szczęście Zachodni to jeszcze prawdziwy dworzec.

„Co ja mogę zrobić z tym, że ona mnie nie zrozumiała? Ja jej powiedziałam, że chcę nagetsy, a ona włożyła chickenburgery! Dzieci! Albo teraz jecie to, albo głodne pojedziecie do domu” – na wejściu spotkałam wkurzoną kobietę, mówiącą po ukraińsku. Niedaleko stała grupa mężczyzn, jeden z nich uśmiechał się do nas i puścił oczko. Po chwili zobaczyłam, że jest zakuty w kajdanki i gdzieś go prowadzą.

Podsłuchiwałam obce rozmowy, większość z nich w języku ukraińskim. Ktoś obgadywał pracodawców – ciężka praca i mało kasy. Komuś zabrakło kilku godzin, żeby przekroczyć granicę i skończyła się wiza – nie ma sensu już wracać do domu, nie wpuszczą do krajów UE przez najbliższe kilka lat. Po 10 minutach rozpoznała mnie dziewczyna z mojej alma-mater. Ja jej – niestety nie.

Sama jestem międzynarodowym słoikiem, dlatego raz na dwa-trzy miesiące zdarza mi się jechać na Warszawę Zachodnią po słoiki od babci z Ukrainy. Kiedy przychodzę godzinę przed odjazdem, przed autobusem stoi już zwykle kolejka. Każdy musi pokazać dowód osobisty kierowcom, żeby odebrać hajs lub paczki z jedzeniem. Z Polski też da się wysłać „słoiki’” do Ukrainy: proszki do prania, cukierki, kiełbasy, odzież, buty, pieluchy – generalnie to wszystko, co da się kupić w Biedronce po cenie promocyjnej.

Na samym dworcu stoją trzy małe sklepiki (niestety nie ma tam podobnych promocji), sprzedają cokolwiek – od fajek wodnych po akcesoria komputerowe. Takie sklepy są wszędzie, na Wschodzie i na Zachodzie, ale zawsze zastanawiało mnie – w jaki sposób właściciel decyduje o tym, co będzie sprzedawane?

Jedna z witryn eksponuje zapalniczki Zippo (raczej oryginalne, poważnie wyglądają w opakowaniach), kolby w kształcie telefonu, długopisy w pudelku na bogato, maski na Halloween. W specjalnym kącie są pistolety gazowe i groźnie wyglądające, metalowe kajdanki. Sprzedawczyni powiedziała, że najpopularniejsze są fifki, chociaż czasem i różne inne rzeczy na prezenty. Przed tym, jak tam weszłam, jeden mężczyzna kupił lornetkę za trzy stówy, co wyraźnie jej się spodobało.

Jest też sex-shop. Z jednej strony łatwo go znaleźć, z drugiej – jeśli nie znasz drogi, będziesz potrzebować nieco czasu. W środku siedzi napakowany gość, Pan Darek, i sprzedaje ogromne penisy. Tu też można kupić kajdanki, chociaż kosztują więcej i są przeznaczone do innych celów (jakoś nie mogę sobie wyobrazić przestępcy w kajdankach pokrytych różowym futerkiem).

Pan Darek stwierdził, że ma dużo stałych klientów, ponieważ sklep prowadzi od 25 lat. Kiedy dowiedział się, że jestem z Ukrainy, od razu poprosił, by kupić mu leczniczy krem. „Bo to, kurde, tylko tam jest. Miałem problem z kolanem i anestezjolog-Ukrainka go poleciła, bardzo mi on pomaga. Tu jest mój numer telefonu. Gdyby mnie nie było, to tu kolega jest, on też pieniążki pani da”.


Dla Polaków i nie tylko. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


Na koniec otrzymałam w prezencie przeterminowany (o dwa lata) kondom: przezroczyste pudełko z czarnym ninja z lateksu. Pan Darek powiedział, że lepiej bym go nie używała, tylko raczej postawiła na półkę.

Czasami dworcem spaceruje mężczyzna, trzymając w rękach dwa bloki papierosów – czerwonych ukraińskich Chesterfieldów. Sprzeda je po 80 zł za blok – w sklepie jedna paczka kosztuje 13. Kierowca, który stał przed wejściem głównym i mówił „na Lwów, na Lwów, dzisiaj, tanio, są wolne miejsca w busie!” też chciał mi sprzedać papierosy, niebieskie LM-y, też po 80 zł i też ukraińskie (czasem są też białoruskie). Inny gość powiedział, że da się kupić taniej, tylko trzeba poszukać w Internecie. Ukraiński tytoń smakuje tak samo jak polski, chociaż w Ukrainie jeszcze nikt nie słyszał o papierosach z dwoma klikami.

Pod drogerią, obok automatu kawowego stał odwrócony mężczyzna i robił własne papierosy za pomocą nabijarki. Nie wiem, czy są na sprzedaż. Wkładał je do reklamówki, kiedy my siedziałyśmy w knajpie powyżej, ze schabem i frytkami, przy oknie z którego roztacza się widok na całą halę. Obiad na dworcu to raczej potrzeba fizjologiczna, niż przyjemność. Za to w barze „Na luzie”, pijąc herbatę z torebki, można się poczuć jak w pociągu z Kijowa do Odessy, gdzie w cenę biletu zawsze jest wliczona szklanka. Barman nie pytał nawet, czy chcemy czarną, czy jakąkolwiek inną.

Póki jadłyśmy obiad, trzy lub cztery razy zauważyłam babkę, która zamiast ręki miała drewnianą protezę. Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że ona jest nieoficjalną właścicielką Zachodniego – jakby ktoś miał problemy, to ona pomoże w ich rozwiązaniu. Kiedy tydzień temu jechałam po słoiki od babci, znowu ją zauważyłam – siedziała z koleżanką przy kasach biletowych.

Nauczyłam się odróżniać studentów od osób przybywających do Polski w celu zarobienia hajsu. Student lub studentka często ma przy sobie jedną walizkę, robi ogromne kroki i nie zwraca uwagi na resztę osób – czyli są to ludzie już przyzwyczajeni do „wielkomiejskiego życia”. Drugi typ ma torby sportowe, kilka na raz, do tego jeszcze reklamówkę (domyślam się, że z jedzeniem) i rozgląda się wszędzie. Nie śpieszą się, czekają na przyszłego pracodawcę przy kiosku lub powoli spacerują dworcem, często we dwójkę, czytając reklamy i rozkłady jazdy autobusów.

Wieczorem rytmy dworca spowalniają, nie ma pośpiechu i nikt już niczego nie sprzedaje. Przy kasach siedzą ludzie z torbami – niektórzy z nich śpią, pozostali patrzą w telewizor, czekając na nocne autobusy. To był ten moment, kiedy zrozumiałam, że jestem na tym dworcu obca – nie czekam na coś lub kogoś. Sprawdziłam najbliższy pociąg do centrum i pomyślałam, że czas już jechać do domu. Jednak jeśli kiedyś będę potrzebowała uciec od Polski, od Warszawy, to pojadę na Dworzec Zachodni. Tylko tam da się odczuć oddech Ukrainy.