Ilustracja: Stanisław Legus
Verba volant, scripta manent – jak mawiali starożytni Rzymianie. Napisane pozostaje, bo nawet jeśli usunie się niefortunny wpis, to stosowne screeny zaczną żyć własnym życiem, w najgorszym wypadku lądując na różnorakich szyderczych fanpejdżach. Wiedzą o tym też muzycy, których długo jeszcze prześladować może jedna rzucona nieopatrznie uwaga. Kazikowi do dziś być może odbijają się czkawką wydarzenia sprzed ponad siedmiu lat, gdy na krótko przed premierą do internetu wyciekła zawartość albumu Hurra! Kultu.
Videos by VICE
Wściekły Staszewski oznajmił wówczas na forum dyskusyjnym grupy, że każdy, kto podniósł kradzione, jest dla niego kurwą. Reakcja fanów na takie dictum okazała się na tyle nieprzyjazna wokaliście, że ten zagroził… usunięciem całego forum. Ostatecznie jedynymi śmiertelnymi ofiarami werbalnej strzelaniny okazało się konto samego Kazelota oraz kilka drażliwych tematów. Tymczasem Hurra! w dwa tygodnie pokryło się platyną, co chyba pozwoliło liderowi Kultu odreagować straty moralne poniesione w przepychankach z własnymi słuchaczami.
Wciskamy teraz fast forward i lądujemy w lutym 2017 roku. Innemu juwenaliowemu baronowi, Grabażowi ktoś wypomniał zalatującą seksizmem wypowiedź. Zapytany o ewentualny angaż kobiety do zespołu, kapelusznik z Pidżamy Porno odparł, że ta mogłaby „osłabić rewolucyjną czujność”, a jeśli jest brzydka, to już w ogóle nie nadaje się współfunkcjonowania. Postawiony pod netowym pręgierzem, tłumaczył się potem raczej nieporadnie, zasłaniając w końcu czerstwą ironią. „OK, poddaję się, wszyscy macie rację” – pisał na Facebooku. „Jebany ze mnie samczy seksista. Sam do tej pory nie wiedziałem kim jestem”. Spoko, Graba, kryzys tożsamości to dziś nierzadka przypadłość.
Źródło: Facebook
Idąc dalej – coś dziwnego dzieje się ostatnio z Peterem z Vadera. Popularny Generał stał się tak dalece drażliwy, że przeszkadzają mu nawet bluzy z kapturem na grzbietach innych bandów, a co dopiero krytyka jego oficerskich poczynań. Po prezentacji okładki The Empire stronę Vadera zasypały pytania, czy ten Szkieletor siedzący na tronie to aby na pewno artwork godny olsztyńskiej hordy. „Okładka kosztowała pewnie ze trzy lizaki, bo wygląda jak robiona przez przedszkolaków”, ironizował jeden z internautów, na co Peter odparował, że „kiedyś w ten sposób określano obrazy Pablo Picasso”. Zarzut kiczowatości spotkał się zaś z nieśmiertelnym argumentum ad zróblepszum.
Inny weteran krajowej metalurgii, który zapomina o swojej porcji relanium, to Piotr Luczyk. Gitarzysta Kata Bez Romana [Kostrzewskiego, byłego wokalisty zespołu – przyp. red.] bardzo kiepsko znosi wypominanie mu tak niefortunnych posunięć, jak występ w Spodku podczas gali Only1 („zagrany” z playbacku, z pozorantem przebranym w strój wojownika z Mortal Kombat w roli wokalisty) tudzież besztanie wątpliwej jakości produkcji. I właśnie jedna z płyt stała się swego czasu kością niezgody w kolejnej facebookowej potyczce.
W obszernym referacie godnym niejednego wystąpienia na plenum KPZR, admin fanpejdżu Kata potępił wyjątkowo nieprzychylną recenzję akustycznej płyty 8 filmów. „Piszemy tych kilka zdań, nie z powodu samej recenzji. Takie bzdety pokazują jedynie kompleksy autora” – brzmiała konkluzja. „Bardziej tragiczny jest fakt, do jakiego poziomu stoczyło się polskie dziennikarstwo muzyczne i nie tylko”.
Na odpowiedź internetów nie trzeba było długo czekać, a admin nie nadążał z usuwaniem kolejnych kąśliwych komentarzy. Znany skądinąd frontman blackmetalowy wytknął Katowi z Zawartością Romana 0%, że nie stworzył niczego godnego uwagi, za to prezentuje klasycznie polo-rockowy mental spod znaku wąsów i kawałka kiełbasy wiejskiej w łapie. „Wąsów szukaj w innym zespole” – uszczypliwie zauważył zarządca Katowego poletka, po czym znów skorzystał z funkcji „delete”.
Zawiedziona miłość metaloidów to jedno – inną kategorię tworzą zespoły, które ci kochają wprost nienawidzić. Palmę pierwszeństwa wydaje się tutaj dzierżyć warszawski Scream Maker. Wyszydzani za swoje marketingowe podejście, gwiazdorskie pretensje, czy też celebrowanie międzynarodowego sukcesu w postaci tras po Chinach, stołeczni heavymetalowcy nieraz już sięgali na swoim fanpejdżu po ban-guna. Gros uwagi w udzielanych wywiadach poświęcają zaś hejterom, urastającym poniekąd do rangi pół-mitycznej hybrydy baśniowego gnoma z Grupą Trzymającą Władzę.
Ich gitarzysta rozprawiał o sfabrykowanym hejcie, którego autorami są żałosne miernoty, a ten kto wierzy w ich słowa jest skończonym cymbałem lub nic nie wie o tym zespole. Wszystko to podsumował natomiast stwierdzeniem, że anty-Screammakerowy przemysł szydery napędza kilku grajków z formacji parających się uprawą „drugoligowego stonera lub blacku”.
Źródło: Facebook
Do słownych utarczek na linii wykonawca-odbiorca równie często dochodzi na krajowym podwórku hiphopowym. Ciężko wyliczyć wszystkie ostrzejsze wymiany zdań, a zrzuty ekranowe z prawdziwych i domniemanych pyskówek funkcjonują już w sieci na prawach memów. W niejednej scysji ucierpiała duma Pezeta, ogłaszającego niegdyś: „każdy wczuty mały człowieczek może mnie pocałować w dupę”, choć i tak na miano najbardziej zaprawionego w bojach weterana zasługuje Diox. Wyzywany notorycznie od „kasztanów”, były członek Hi-Fi Bandy gotowy jest odpisać hejterowi, by „pozdrowił kurwę, która wychowała go w chlewie”, a za publiczne udostępnienie swojego numeru telefonu zagrozić „napierdoleniem na łeb”. Wątpliwa popularność doprowadziła wreszcie warszawiaka do filozoficznych wniosków, wyrażonych postem: „Jak sobie pomyślę, że miałbym być pizdą, która hejtuje kogoś w necie, to jednak wolę być hejtowany”.
Źródło: Facebook
Kilka lat temu uwadze internetów nie uszła reakcja Sokoła na nieprzychylne komentarze na temat premierowego singla jego ówczesnej partnerki muzycznej i życiowej, Marysi Starosty. „Kurwa, pedale, jak będziesz taką bezczelną kurwą, co ma czelność napisać: eee, chujowe, to całe życie będziesz tylko na Glamrapie siedział (…)” – beształ Sokół wyjątkowego malkontenta – „Jak jesteś burakiem, to wypierdalaj”. Skasowanie wpisu na niewiele się zdało, bo gdy jeden z fanów pisał: „Dobrze Wojciech, że usunąłeś ten komentarz, bo byłaby siara”, odpowiednie screeny obiegały już nawet redakcje plotkarskich serwisów.
Wszystkie te przypadki udowadniają jedynie słuszność porzekadła o bezcelowości „kopania się z koniem”. Ubliżanie fanowni kończy się często tak, że zwiera ona szyki przeciw swojemu ulubieńcowi, z kolei utarczki z trollami to sprawa przegrana z gruntu. Woń złości sprowokowanych muzyków roznosi się zaś po internecie skuteczniej, niż krew w wodzie, podczas gdy cyber-piranie są nawet bardziej drapieżne. Rozwaga i znajomość PR-u to coś, o czym zbyt wielu zapomina przed wklepaniem sakramentalnego pozdrowienia „ty chuju”.
Ku przestrodze odnotować można sytuację wyjątkową, bo dotyczącą też artysty szczególnego formatu. Reprezentant Łazarskiego Rejonu, Bonus BGC nie zdzierżył ongi naporu hejterów i stwierdził, że zamierza publikować wszem i wobec profile największych natrętów. Po pierwszym komentarzu usunął swój wpis, a wkrótce potem cały fanpejdż. Chwalący się wcześniej komercyjnym potencjałem na miarę Pudziana, Boni przypłacił chwilowy wybuch tymczasową banicją z sieci. Pozostał zamęt… scripta manent.