Patryk Vega to bohater naszych czasów

„To film misyjny, rozszerza światło w świecie ogarniętym ciemnością, dostałem ten film z góry, byłem tylko narzędziem” – mówi o Botoksie Patryk Vega. Konserwatywne media zachłystują się w zachwycie nad żarliwą deklaracją wiary, media liberalne konstatują odlot popularnego reżysera. Najbardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że autor Pitbulla po prostu kokietuje swoje nowe audytorium. Audytorium, u którego łatwiej o wiarę w cuda, niż o zaufanie dla medycyny.

„Obejrzałam Botoks. Masakra! Jeszcze bardziej upewniłam się w tym, że nie zaszczepię swojego dziecka!!!” – pisze na Facebooku kobieta, która na zdjęciu profilowym eksponuje ciążowy brzuch. Bynajmniej nie jest to najbarziej kuriozalny komentarz, jaki popełnili obrońcy filmu Patryka Vegi, przekonani o prawdziwości odmalowanego w nim obrazu polskiej służby zdrowia. Nie wiem, czy reżyser zrobił to z premedytacją, ale jego nowa produkcja wybrzmiewa jednym tonem z rojeniami antyszczepionkowców, alt-medowców i innego towarzystwa w gustownych kapelusikach z folii aluminiowej.

Videos by VICE

Patryk Krzemieniecki (bo tak naprawdę nazywa się filmowiec) sam zresztą przyznaje się do doświadczeń z niekonwencjonalnymi terapiami. Opowiada o tym, że walcząc z prywatnymi fobiami i uzależnieniami, stosował newage’ową praktykę EFT, którą nazywa tappingiem. „Zdejmujesz z siebie traumatyczne doświadczenia jak warstwy z cebuli, przez naciskanie punktów energetycznych na ciele” – wyjaśnia mechanizm działania tejże.

Czy człowiek, który przekonuje, że nakręcenie filmu, w którym kobieta spółkuje z owczarkiem niemieckim, stanowi realizację misji z Niebios, jest wiarygodną postacią?

Vega był (jest?) także „pacjentem” energoterapeutki. „Trafiłem na nią, gdy normalni lekarze nie mogli mi pomóc” – opowiada. „Ona łączy się z kanałem energetycznym, gdy leżę na stole, i czuję prąd, który odblokowuje moje ośrodki energetyczne. Jeśli ktoś tego nie doświadczył, to tak, jakby opowiadać dzieciom o fizyce kwantowej”.

Dopiero po tych poszukiwaniach reżyser miał na nowo zwrócić się ku Bogu. Teraz zapewnia, że modli się dwa razy dziennie, a Biblię traktuje jako „instrukcję jak żyć”.

Pytanie tylko czy człowiek, który przekonuje, że pukanie się w czoło wyzwala od głęboko zakorzenionych traum, a nakręcenie filmu, w którym kobieta spółkuje z owczarkiem niemieckim, stanowi realizację misji z Niebios jest wiarygodną postacią, kiedy przedstawia lekarzy jako degeneratów, cwaniaków i morderców w białych kitlach?

Nie chcę rozwodzić się nad tym, dlaczego Botoks jest filmem złym i szkodliwym. O tym napisano już wystarczająco dużo, nawet jeżeli sam Vega twierdzi, że negatywne recenzje pisane są „na zlecenie”, a nieprzychylne wpisy na forach internetowych wysyłano „z tych samych adresów IP”.

Polska stanowi żyzny grunt dla tzw. alt-medu i promotorów skompromitowanych, zdewaluowanych, a nawet zwyczajnie szkodliwych quasi-terapii.

Niepokoi mnie ilość wody, jaką ta produkcja leje na młyn osób takich, jak owa antyszczepionkowa matka przywołana na początku tekstu. Podsycając nieufność do „konwencjonalnej” czy „mainstreamowej” medycyny (tak jakby istniała jakakolwiek inna), Vega umacnia tylko przekonanie u klientów wszelkiej maści szarlatanów, że lepiej oddać swoje zdrowie w ręce Jerzego Zięby, niż dyplomowanego łapiducha. W końcu „każdy lekarzyk ma swój cmentarzyk”, jak stwierdza aforystycznie kobieta-chirurg z Botoksu.

Jest to tym bardziej niepokojące, że Polska stanowi żyzny grunt dla tzw. alt-medu i promotorów skompromitowanych, zdewaluowanych, a nawet zwyczajnie szkodliwych quasi-terapii. Tylko u nas spore grono wyznawców zdobył ormiański pseudo-lekarz George Ashkar, namawiający swoich podopiecznych do robienia sobie otwartych ran w kończynach i umieszczania w nich nasion roślin strączkowych (mających rzekomo absorbować wszelkie możliwe schorzenia).

To u nas wciąż żywe jest – od dawna zdyskredytowane – przekonanie, że lekarstwo na raka stanowi toksyczna amigdalina, przez co desperaci potrafią za lipną kurację płacić grube tysiące osobom takim jak pewien mechanik z Nowego Sącza.

To do Polski wreszcie, z rozmachem godnym gwiazdy rocka przyjeżdża o. John Bashobora, który nie tylko leczy beznadziejnie chorych, ale nawet wskrzesza umarłych. Za skuteczność mocy ugandyjskiego charyzmatyka ręczy wszak nawet były poseł na Sejm RP, a na spotkania z duchownym z Afryki zapraszają liczni celebryci. W tym także… Patryk Vega.

Cofnijmy się jednak w czasie o ponad trzy lata. W lipcu 2014 roku do Dolnośląskiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu trafił siedemnastoletni Kamil – w wypadku samochodu, którym jechał ze znajomymi, jako jedyny poniósł ciężkie obrażenia. Na tyle ciężkie, że pomimo wysiłków lekarzy, u nastolatka stwierdzono śmierć mózgu i zdecydowano o zaprzestaniu podtrzymywania funkcji życiowych. Z decyzją medyków nie mogła pogodzić się jednak matka Kamila. Przekonywała, że syn żyje, a odłączenie go od respiratora będzie zwykłym morderstwem.

Emocje, podgrzane teoriami spiskowymi i podsycane przez szemranych liderów opinii, potrafią brać górę nad elementarnym zdrowym rozsądkiem.

Koledzy chłopaka rozpoczęli wtedy pikietę pod szpitalem, a transparenty z hasłami w rodzaju „Śmierć w majestacie prawa” i „Handel organami zamiast ratowania życia” nie zostawiały wątpliwości co do oskarżeń stawianych służbie zdrowia.

Emocje podgrzewały dodatkowo wątpliwe autorytety. Zajadły krytyk transplantologii, dominikanin o. Jan Norkowski przekonywał, że „nie ma czegoś takiego jak śmierć mózgowa” i że ta „została wymyślona, żeby można było pobierać organy”. Organy Kamila mogły rzeczywiście trafić do kogoś innego, mogły uratować zdrowie lub nawet życie. Tak się jednak nie stało, bo nastolatek umarł podłączony do aparatury. By posłużyć się brutalnym określeniem, padającym notabene w Botoksie – dolnośląski szpital do końca wentylował zwłoki

Przywołuję te zdarzenia sprzed trzech lat, bo te bardzo dobitnie uświadomiły mi, jak emocje, podgrzane teoriami spiskowymi i podsycane przez szemranych liderów opinii, potrafią brać górę nad elementarnym zdrowym rozsądkiem. Przyjaciele Kamila założyli na Facebooku stronę „Wybudzimy Kamila“, która w krótkim czasie zgromadziła ponad osiemdziesiąt tysięcy polubień. I niestety stała się forum do rozsiewania antynaukowych andronów i pomówień. W największym skrócie: lekarze to mafia wykonująca eutanazję na żywych, aby potem patroszyć ciała i kupczyć organami.


Bądź z nami na bieżąco. Polub nasz fanpage VICE Polska na Facebooku


Przypomniałem sobie o tym wszystkim, śledząc burzę rozpętaną wokół Botoksu Vegi. We wszelkich dyskusjach na jego temat, w obronie filmu stają dzisiaj dokładnie tacy sami ludzie, jak ci, którzy latem 2014 roku oskarżali wrocławskich medyków o zamordowanie młodego człowieka i rozparcelowanie jego ciała. Ludzie, którzy wierzą, że komiksowo przerysowany katalog degeneracji, teorii spiskowych i niedorzeczności, jaki święci bezprzykładne triumfy komercyjne na ekranach kin, jest tak naprawdę wiarygodnym dokumentem.

Ludzie, którzy przeciw medycznemu „mainstreamowi” wytaczają argumenty rodem z filmów z żółtymi napisami oraz anegdotyczne historie o ciotce szwagra sąsiada, która chorowała na koklusz, a złe konowały amputowały jej nogę. Ludzie – dodajmy – do których pewne umizgi czyni już ekipa rządząca.

Bo kiedy Patryk Jaki czy premier Szydło wykonują pewne pojednawcze gesty w strony antyszczepionkowców (przypomnijmy, że ci mają swoich sojuszników także wśród posłów Kukiz’15, a z listy tego ugrupowania startowała do Sejmu czołowa aktywistka tego środowiska, Justyna Socha), to czy powinno dziwić, że reżyser tak dobrze znający oczekiwania Polaków, jak Vega podaje im na złotej tacy „prawdziwy obraz lekarskiej kasty”? Kasty, która właśnie ma czelność domagać się wyższych zarobków, co dla oburzonych jest prawdziwym skandalem. Tym większym, że na wielkim ekranie owa kasta ma twarz Agnieszki Dygant, mówiącej z ironicznym uśmieszkiem „Przestań, kurwa, wiesz, ilu ja tu ludzi zabiłam?”.

Śledź autora na jego profilu na Facebooku

Czytaj także: