Zdj: Flickr/Wesley Fryer
Nigdy nie zwracałem większej uwagi na lombardy. Były dla mnie zawsze kolejnym elementem miejskiego krajobrazu, jak fryzjer damski czy sklep mięsny. Dopiero idąc na rozmowę z Markiem, pracownikiem jednego z wrocławskich punktów dużej sieci lombardów, uderzył mnie fakt że na szarym i przygnębiającym kilkunastotysięcznym blokowisku jest ich równie dużo co sklepów monopolowych. Ba, niektóre z nich są czynne przez całą dobę. Skąd taka popularność i rozwój tego rodzaju usług w ostatnich latach? Czy da się znaleźć bezpośrednie przyczyny takiego stanu rzeczy? Rozmowa z pracownikiem lombardu to coś więcej, niż tylko sucha analiza kursu złota i cen laptopów z drugiej ręki – to smutna wiwisekcja codziennej walki o każdy grosz, często niedostrzeganej z perspektywy smartfonów i szklanych biurowców w centrum miasta. Obraz Polski, jaki wyłonił się podczas rozmowy z Markiem, nie napawa optymizmem. Wszyscy, którym wydaje się, że kryzys gospodarczy obszedł się z naszym krajem delikatnie, powinni spędzić jeden dzień za pleksą lombardu.
Videos by VICE
VICE: Sądziłeś kiedykolwiek, że będziesz pracował w takim miejscu jak lombard?
Marek: Praca jak każda inna, chyba nikt nie marzy o tym, żeby pracować w lombardzie. Ale patrząc na możliwości i perspektywy pracy w Polsce, nie jest aż tak źle. Skończyłem studia humanistyczne, które nie dały mi kompletnie nic, więc chyba nie mam prawa wybrzydzać.
Co musisz umieć, żeby zacząć pracę w okienku?
Przede wszystkim trzeba przejść szkolenie ze złota – sprawdzanie autentyczności i wycena to kluczowa rzecz w mojej pracy. Taki kurs trwa trzy dni i od razu po nim zaczynasz robotę. Oprócz tego trzeba radzić sobie z całą masą biurokracji – papiery muszą być na wszystko.
Ilość lombardów rośnie w Polsce w ogromnym tempie, w ostatnich latach kilkanaście tysięcy nowych punktów. Skąd ta popularność?
Ludzie są biedni. Nie jest to jednak patologiczny brak pieniędzy, tylko bieda na poziomie dwóch tysięcy netto – ludziom zwyczajnie brakuje od wypłaty do wypłaty. Sporo osób ma dokładnie zaplanowane wydatki i w przypadku niespodziewanych kosztów pojawia się problem. Trzeba kupić nowe buty, naprawić akumulator, wysłać dziecko na wycieczkę – nikt nie wyczaruje tej kasy. Niestety, najczęściej zarabia się na tych, którzy mają najmniej.
Na czym polega sukces lombardu?
Miałem kilka razy sytuacje, gdzie ludzie przychodzili i mówili “to super, że jesteście”. Ci, którzy nie chcą pożyczać kasy od rodziny czy znajomych ani brać bankowej pożyczki – a przecież w Polsce są miliony takich osób – korzystają z usług lombardów. I interes się kręci. Ludzie wiedzą, ile odsetek muszą zapłacić, mają też pewność, że towar do nich wróci. A same odsetki są spore – w kwestii miesiąca to gdzieś jedna czwarta pożyczki. Dla nas korzyść jest o tyle większa, że te odsetki są nieopodatkowane, podobnie jak towar lombardowy, który przepada klientowi. Czysty zysk, nic dziwnego że tych punktów powstaje coraz więcej. Największe sieciówki potrafią otworzyć dziesięć nowych miejscówek w ciągu miesiąca, nawet w kilkutysięcznych miastach. Zresztą jest tak nie tylko w Polsce – niedawno byłem w Anglii i tam też lombardów rośnie obok lombardu. To kwestia ogólnej pauperyzacji społeczeństwa. Dziś klasa średnia staje się klasą średnią niższą. Bo co można kupić zarabiając 1400 złotych?
Ile umów dziennie można podpisać?
Zależy od miejsca. Po raz kolejny wracamy do punktu wyjścia – najlepsze lokalizacje są tam, gdzie jest bieda. Klienci zarabiający najniższą krajową z punktu widzenia lombardu są najlepsi – w ogromnej większości wracają i po wypłacie wykupują swoją rzecz tylko po to, żeby za kilka tygodni znów ją zastawić. Finansowe perpetuum mobile. Rekordziści potrafili ten sam przedmiot zastawić ponad sto razy. Najwięcej wykupów jest dziesiątego każdego miesiąca – ludzie są świeżo po wypłacie i przychodzą po swoje rzeczy albo przedłużają umowy stale czekając na większy dopływ kasy niczym na Godota. Chodzi o to, żeby wycenić rzecz na mniejszą sumę niż rzeczywiście jest warta – w ten sposób ludzie nie potraktują transakcji z lombardem jako udanej sprzedaży, tylko będą chcieli odzyskać ten przedmiot.
Dużo jest stałych klientów?
Z 95 procent. Zdecydowana większość klientów to dobrze znane twarze. Ostatnio była u mnie kobieta, która zastawiła pierścionek w grudniu 2012 roku. Zapłaciła o wiele więcej, niż to było warte. Taka jest cena sentymentu. Takim klientom jednak staramy się najczęściej iść na rękę.
Wymieniacie też waluty?
Bardzo mało, chociaż mamy prawa kantoru. Co najwyżej jedna transakcja dziennie. Najczęściej euro i funty, rzadziej korony czeskie, dolary bardzo sporadycznie. To bardzo małe kwoty.
Jak wygląda średni przedział wiekowy klientów?
Całe spectrum społeczeństwa – od osiemnastolatków po emerytów. Ale średnia wieku większości klientów to mniej więcej od 20 do 35 lat. Ci ludzie nie boją się lombardów – starsze pokolenie utożsamia taką działalność z lichwiarką ze “Zbrodni i kary”, często obawia się nieuczciwej wyceny i oszustw. Młodzi potrzebują kasy na szybko – na weekendowe wyjście, blanta czy papierosy. Jeden z moich klientów przychodzi co piątek po pracy, wykupuje bransoletkę którą nosi na imprezy, po czym w poniedziałek znów ją zastawia. Duży obrót generuje też środowisko graczy – konsole i gry to bardzo chodliwy i popularny towar.
Ludzie chętnie dzielą się swoimi problemami?
Często słyszę historie zastawianych rzeczy. Nie czuję się jak spowiednik – do poziomu wtajemniczenia barmana o trzeciej nad ranem brakuje mi dużo, ale zdarzyło mi się nieraz wysłuchać historii o dość nieciekawej sytuacji życiowej klientów. Tu dochodzi jeszcze inna kwestia – podział na wyceniającego i pożyczkobiorcę. Nawet jeśli ktoś płacze, że dostaje zbyt mało pieniędzy, nie mogę pożyczyć więcej.
Złodzieje przynoszą ukradzione rzeczy?
Czasami od razu widać po kimś, że ukradł daną rzecz. Kiedyś koleś przyniósł mi zerwany łańcuszek z zaplątanymi długimi blond włosami. Ale co ja mogę zrobić? Nie mam żadnych praw do tego, żeby mu coś udowadniać i oskarżać go o kradzież. Ale czasami pojawiają się takie typki, które wprost pytają, czy nie potrzebuję jakiejś gry albo bluzy – zbierają zamówienia na kradzież. Jeśli chciałbym załatwić zioło, też nie miałbym z tym problemu. Kilka razy osiedlowi dilerzy częstowali mnie swoim towarem.
Czułeś się kiedyś zagrożony? Napady na lombardy nie należą do rzadkości.
Nie miałem takiej sytuacji, pracuję w miarę spokojnym miejscu. Nieraz dostałem kurwą w twarz, ale zawsze kończyło się tylko na bluzgach. Kobieta, która mnie szkoliła przeżyła napad z bronią w ręku, ale wyszła z tego bez szwanku. Zresztą, chyba nikt o zdrowych zmysłach nie próbowałby cwaniakować w obliczu niebezpieczeństwa. Ale pleksa jest gruba, mam w lombardzie kamery i podsłuch, więc dla takiego osiedlowego złodzieja to raczej słaba perspektywa.
W razie potrzeby mógłbyś liczyć na policję? Współpracujecie ze sobą?
Nie lubimy się. Policja przychodzi powęszyć, konfiskuje nam jakiś przedmiot, potem postępowanie trwa rok i tyle widzimy tę rzecz. Raczej nie zdarza się, żeby nam pomogli – w ogromnej większości generują nam straty.
Byłeś czasami zdziwiony widząc, kto się zastawia?
Niedawno zastawiał się u mnie lokalny działacz Samoobrony. Jak już mówiłem wcześniej, do lombardu nie przychodzą ci całkiem najbiedniejsi i zobaczenie znajomej twarzy statystycznego sąsiada nie należy do rzadkości.
Przyjmujesz duże rzeczy czy to głównie drobnica?
Tutaj też nie ma zasady. Ludzie są skłonni zastawiać wszystko – od kart Micro SD po mieszkania. Ja nie mam nawet uprawnień do sporządzania takich dużych umów – wtedy przyjeżdża ktoś z zewnątrz. Najdroższa rzecz, jaką przyjąłem to gruby złoty łańcuch za cztery tysiące. Nic hardkorowego. Ale słyszałem, że w innym lombardzie ktoś kiedyś chciał zastawić psa.
Często ktoś chce cię oszukać?
Bardzo często. Mam odpowiedzialność finansową, więc muszę się mocno pilnować. Czasami cwaniaczki przynoszą tak ordynarny tombak, że pozostaje mi tylko zaśmiać im się w twarz i kazać spierdalać. Mamy wewnętrzną sieć, czyli takie informacje szybko rozchodzą się po lombardach. Ale zdarzyło mi się kiedyś wziąć pierścionek, który miał być białym złotem a okazał się podróbą. Byłem stratny 112 złotych, więc bez tragedii. Bardziej wkurwił mnie fakt, że tak łatwo dałem się zrobić w konia.
Lombard to pewny biznes? Może się nie udać?
Jeżeli jest w dobrej lokalizacji, musi się udać. Spore znaczenie ma też rozpoznawalna marka, za którą idą klienci. Koszt założenia jednego lombardu to pomiędzy 100 a 200 tysięcy złotych – musisz przecież mieć fundusze na pożyczki. 25 procent zysku z każdego tysiąca jednak mocno przemawia do wyobraźni.
Jaki obraz społeczeństwa widzisz patrząc przez okienko w lombardzie?
Żyjemy w biednym kraju. W ostatnich latach powiększyło się grono milionerów, ale też wprost proporcjonalnie więcej jest też tych bez pieniędzy. W pracy nie widuję ludzi, którzy wożą się autami za dwieście tysięcy. Społeczeństwo przesiąknięte jest nędzą, posługuje się fatalnym językiem, ma braki w uzębieniu, a ich egzystencja sprowadza się nomen omen do egzystowania. Nikt nie zastawia się, żeby kupić książki, natomiast potrzebujących pięciu dych na flaszkę i szlugi jest całe mnóstwo. To smutna konstatacja – poziom IQ spada w przedsionku mojego lombardu.