Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE Australia
Jeśli w 2015 roku korzystałeś z YouTube’a, istnieje duża szansa, że kojarzysz Taia Lopeza. Właśnie wtedy ogłosił on, że to właśnie do niego powinni zwracać się ludzie, którzy chcą osiągnąć swój pełen potencjał – umożliwić miał to im jego Program 67 kroków do dobrego życia. W słynnej reklamie wideo, nakręconej w stylu selfie, przedstawił się jako guru od samodoskonalenia i owego „dobrego życia”. Chwilę po tym, jak pokazał swoje Lamborghini, zaczął opowiadać o tym, że dobra materialne są niczym w porównaniu z wiedzą, którą można wynieść z książek. Filmik zatytułowany Here In My Garage (ang. tu w moim garażu), stał się kultowy, głównie dlatego, że internauci z radością zaczęli go wyśmiewać. Wkrótce pojawiły się parodie i remiksy, a świat praktycznie jednogłośnie uznał go za kanciarza, który mami ludzi obietnicą szybkiego wzbogacenia się.
Videos by VICE
Ci, którzy mimo to wypróbowali program 67 kroków, również nie byli zachwyceni. Jeden z nich, Scott Godar, wytrzymał całe 15 i pół godziny wykładów Taia, zanim zażądał zwrotu pieniędzy.
„Tai wydaje się bardzo inteligentnym i kompetentnym człowiekiem, ale w rzeczywistości jest po prostu internetowym telemarketerem” – powiedział mi Godar. „Obejrzałem ze 20 motywacyjnych filmów na Youtubie i dowiedziałem się z nich więcej niż z całego programu Taia. On cały czas powtarza te same, puste frazesy. Na litość boską, wystarczy przeczytać książkę Tony’ego Robbinsa [amerykańskiego doradcy życiowego – przyp. red.]. Program Taiego to po prostu rady Robbinsa i motywacyjne filmy z YouTube’a w formie półtoragodzinnych monologów Lopeza”.
Program Lopeza zawierający wspomniane wcześniej 67 kroków, filmy z jego perorami, codzienne rekomendacje książek oraz „super bonusy” kosztuje 67 dolarów (240 złotych) miesięcznie. Klienci najczęściej skarżyli się na to, że nie mogli anulować subskrypcji. Do tego informacja o tym, że opłata będzie pobierana co miesiąc, została zapisana małym druczkiem i większość w ogóle jej nie zauważyła. Inni twierdzą, że w radach Lopeza nie ma nic świeżego, ponieważ tak naprawdę są ściągnięte z książek oraz wykładów znanych doradców życiowych i biznesowych. Zauważono również podobieństwo programu Lopeza do The Success Principles (pl. Zasady Sukcesu) Jacka Canfielda z 2006 roku, której autor również sformułował program 67 kroków. Właśnie dlatego powszechnie uważa się, że Lopez najzwyczajniej w świecie ukradł jego tezy i przedstawił jako własne.
Kilka miesięcy temu Tai wydał kolejny spot reklamowy, tym razem chwaląc się Ferrari. „Kim do cholery jest ten facet?” – zastanawiałem się. Czy Tai z premedytacją wciska ludziom kit? A może jest biznesowym Rain Manem? Aby się tego dowiedzieć, spotkałem się z nim w jego posiadłości na wzgórzach Hollywood, w tym samym garażu, gdzie nakręcił swój najsłynniejszy spot reklamowy.
Lopez mieszka w eleganckim, nowoczesnym domu, który stoi przy bardzo krętej drodze. Z daleka wydaje się zwyczajnym parterowym budynkiem, ale ta pozornie skromna rezydencja skrywa w środku wielopiętrowy dom marzeń z zapierającym dech w piersiach widokiem z basenu. Mimo że zazwyczaj nie mam żadnych oporów przed pytaniem ludzi, ile wynosi ich czynsz, w tym wypadku czułem, że może to być nie na miejscu. Jednak jeszcze tej samej nocy posiedziałem w internecie i odkryłem, że ceny domów w tamtej okolicy wahają się między 900 tysiącami dolarów (3,2 mln złotych), a 3,4 milionami (12,3 mln złotych).
„Współczesny świat bardzo utrudnia bycie szczęśliwym. Ciągle bombardują nas kolejne przedmioty. Wiem, że w moich ustach brzmi to jak oksymoron, bo mam Ferrari i Lamborghini” – Tai Lopez
Wnętrze domu urządzono z klasą, ale widać było, że ktoś w nim żyje. Oczywiście wszędzie leżały książki – Lopez zarzeka się, że czyta jedną dziennie. Miejsce nie przypominało chlewu, ale lekkie porządki z pewnością by mu nie zaszkodziły. Po facecie, który uczy innych, w jaki sposób zorganizować swoje życie i cele, można by się spodziewać, że raz na jakiś czas sięgnie po odkurzacz. Lopez wskazał na stojącą w rogu kanapę, która zdecydowanie wyróżniała się na tle modnych mebli. Powiedział, że ma mu ona przypominać o gorszych czasach, kiedy spał na sofie matki.
„Czy to ta sama kanapa?” – zapytałem.
„Nie” – odparł. „Ale trochę ją przypomina”.
Według jego asystenta, dom i samochody są własnością Lopeza. „Z wyjątkiem podróży służbowych, Tai nigdy nie wynajmował samochodów”. Domy należą jego firm, spółek z ograniczoną odpowiedzialnością, oraz funduszy powierniczych. Wbrew temu, co twierdzą internauci, Tai nie działa jak przemysł pornograficzny i nie wynajmuje budynków tylko na okres trwania zdjęć.
„Na początku roku nagrałem jeden filmik w garażu” – powiedział Lopez, zaraz po tym, jak wziął mnie na przejażdżkę swoim Ferrari. „Prawie żaden inny spot reklamowy nie miał tylu odsłon”.
Nie skomentowałem, jak absurdalne jest chwalenie się liczbą wyświetleń, skoro zapłacił za to, aby pojawiał się on przed innymi filmami.
Nie poruszyłem również kwestii tego, że wiele osób obejrzało go jedynie dla beki. Zamiast tego zapytałem go, co chciał w nim przekazać.
„Uważam, że ma on ważne przesłanie” – odparł. „To wygląda, jakbym przechwalał się swoimi Lamborghini, ale w rzeczywistości stanowi coś, co nazywam »przerywającym marketingiem« [ang. interruption marketing, w Polsce nazywany marketingiem przeszkadzającym ze względu na jego natrętny charakter – przyp. red]. W dzisiejszych czasach widzimy przynajmniej dwa tysiące reklam dziennie”. Jak wyjaśnił, Lamborghini miało mu pomóc przebić się przez ten szum informacyjny i przyciągnąć uwagę do jego programu, który w rzeczywistości – według Taia – w ogóle nie dotyczy materialnego bogactwa. Wiedział, że reklama zaintryguje widzów, ale jak przyznał, „nie przewidywał aż tak dużego zainteresowania”.
Lopez jest pełen takich sprzeczności. Według niego swój sukces odniósł w dużej mierze dzięki temu, że czyta jedną książkę dziennie. Jednak w usuniętym niedawno filmie mówił, że wlicza w to prace, które streściły mu inne osoby, co zdecydowanie podważa jego wiarygodność. Chociaż podkreśla, że wiedza jest ważniejsza niż dobra materialne, jego biuro wypełniają tysiące książek. Trochę przypomina ono wystawę w księgarni, między innymi dlatego, że wszystkie tomy mają nieskazitelne obwoluty oraz są ułożone w stylowo przekrzywione stosy.
„Współczesny świat bardzo utrudnia bycie szczęśliwym. Ciągle bombardują nas kolejne przedmioty. Wiem, że w moich ustach brzmi to jak oksymoron, bo mam Ferrari i Lamborghini, ale przeczytałem książkę o szczęściu napisaną przez jednego z czołowych specjalistów w tej dziedzinie. Wspominał tam o różnicy między konsumpcją ostentacyjną i nieostentacyjną”.
Następnie opowiedział mi, jak dosłownie kilka dni wcześniej postanowił nie kupować roleksa, ponieważ zdał sobie sprawę z tego, że to go nie uszczęśliwi. „Jednak nawet gdybym był ostatnim człowiekiem na świecie, i tak poszedłbym do salonu Lamborghini i wziął sobie kilka z nich” – dodał. „Po prostu fajnie się nimi jeździ”.
Zapytałem Lopeza, w jaki sposób zarobił tyle pieniędzy. W odpowiedzi usłyszałem historię o jego pierwszy „przedsiębiorczym zrywie”. Miał wtedy 19 lat i pracował na farmie w Wirginii. Powiedział, że zaproponował właścicielowi gospodarstwa: „Jeśli dasz mi pieniądze na zakup krów, odwalę za ciebie całą robotę. Potem w pierwszej kolejności ty dostaniesz zapłatę, a to, co zostanie, podzielimy na pół”. Twierdzi, że tamtego lata zarobił 12 tysięcy dolarów (43 tysiące złotych).
Lopez wyjaśnił, że potem „jego rodzina się rozpadła”, w związku z czym na dwa i pół roku zamieszkał z amiszami. To podobno właśnie od nich się nauczył, jak niewielką wartość mają dobra materialne. „Amisze to świetni ludzie” – stwierdził. „Jeżeli musiałbym z kimś zostawić milion dolarów na 10 lat, wybrałabym pierwszą z brzegu rodzinę amiszów. Gwarantuje, że kiedy wróciłbym po dekadzie, pieniądze wciąż by na mnie czekały”.
Jak powiedział, potem został certyfikowanym doradcą finansowym i na początku tego tysiąclecia zaczął zarządzać majątkami. Twierdzi, że był „założycielem, inwestorem, doradcą lub mentorem ponad 20 przedsiębiorstw o wielomilionowej wartości”. Znany jest jednak głównie z tego, że posiadał kilka serwisów randkowych dla naciągaczek i naciągaczy, takich jak EliteMeeting.com, ModelMeet.com i MeetingMillionaires.com. Wszystkie z nich zostały skrytykowanie za tworzenie fałszywych profili oraz nieautoryzowane pobierania pieniędzy z kart kredytowych powiązanych z kontami użytkowników. W jednej ze skarg z 2009 roku Lopeza określono mianem „najbardziej pozbawionego skrupułów łajdaka na świecie”.
Lopez zbył moje pytania dotyczące tamtego okresu jego kariery. Te strony „były po prostu częścią [jego] portfolio” (aczkolwiek bardzo aktywnie reklamował tamte witryny). Natomiast jeśli chodzi o skargi, Lopez powiedział, że wpłynęła ich znikoma liczba, zwłaszcza w porównaniu z tysiącami, które każdego dnia otrzymują wielkie serwisy takie jak Match.com [jedna z najpopularniejszych stron randkowych w Stanach – przyp. red.].
Według jego profilu na LinkedIn, Lopez rozpoczął karierę jako „doradca” w 2001 roku. Na stronie opisuje swoją działalność jako „internetową serię programów edukacyjnych, które pomagają rozwiązać ludziom cztery wielkie problemy życiowe”.
Lopez zdaje sobie sprawę z tego, że niektórzy ludzie uważają go za oszusta. Podkreśla, że są to bezzasadne oszczerstwa.
„Zasadniczo mówią tak jedynie [sic] ludzie, którzy nigdy nie przetestowali żadnego z programów. Skala zadowolenia klientów jest wręcz niewyobrażalna. Dosłownie tysiące, a nawet dziesiątki tysięcy ludzi pokochało [mój program]”. Dodał również, że wszystkim niezadowolonym konsumentom przysługuje pełny zwrot pieniędzy, więc „logicznie rzecz biorąc, nie jest to żaden szwindel, skoro wszyscy mogą dostać z powrotem swoje pieniądze”.
Wydaje się to nieco sprzeczne z doświadczeniami niektórych klientów, którzy próbowali anulować subskrypcję, ale rzeczywiście inni twierdzą, że dostali zwrot pieniędzy.
„Kiedy ludzie słyszą mnie lub kogoś innego mówiącego o pieniądzach, w ich mózgach od razu zapala się lampka ostrzegawcza; posądzają mnie o wmawianie innym, że mogą się błyskawicznie wzbogacić. Jednak takie przekręty istnieją od zawsze, natomiast ja nigdy nie twierdziłem, że dzięki mojemu programowi człowiek się wzbogaci”. W sumie to prawda: rzeczywiście nigdy nie powiedział, że już następnego dnia odjedziesz w Ferrari. Jednak dosyć mocno daje do zrozumienia, że któregoś dnia to zrobisz.
Opuszczając posiadłość Lopeza, nie byłem pewny, czy udało mi się chociaż trochę zbliżyć do prawdy. Chociaż spędziłem z nim i jego asystentem cały dzień, nadal nie potrafiłem stwierdzić, czy świadomie oszukiwał ludzi, czy szczerze próbował im pomóc. Lopez ma zwyczaj mówić w niezwykle zagadkowy sposób, a do tego wydawał się bardziej zainteresowany cytowaniem postaci publicznych oraz wchodzeniem w niezliczone dygresje, niż udzielaniem mi jasnych odpowiedzi. Przypominał nadpobudliwe dziecko wychowane na konferencjach TED. Jednak były też chwile, kiedy widziałem w nim normalnego człowieka i to właśnie wtedy najbardziej mu współczułem.
Mimo całego bogactwa i sukcesu, Tai Lopez nie ma brawury ani pewności siebie człowieka, który w głębi serca wierzy, że robi coś naprawdę znaczącego. Podczas naszej rozmowy wielokrotnie poruszał kwestię poszukiwania szczęścia i jeśli miałbym zgadywać, on jeszcze go nie znalazł. Może pozwolił, aby zalazły mu za skórę pomyje, które wylewają na niego internauci – coś, czego rozpoczynając taką działalność, powinien się przecież spodziewać. Może ciąży na nim świadomość, że wciąż musi udowadniać swoją wartość. Jest to w końcu facet, który w swoim opisie na Twitterze napisał „członek Mensy”. Być może czuje lekkie wyrzuty sumienia, że wyciąga pieniądze od ludzi, dla których jest ostatnią deską ratunku (nawet jeżeli robi to w sposób zgodny z prawem).
Lopez powiedział, że bardziej koncentruje się na życiowym spełnieniu niż na chwilowym szczęściu. Mam szczerą nadzieję, że uda mu się osiągnąć oba. Każdy na to zasługuje, choć wątpię, czy Lopez znajdzie je w kolejnym luksusowym samochodzie.