Jak stracić wiarę w ludzkość i ją odzyskać w trakcie maratonu „Szybkich i wściekłych”

Jeżeli zestawisz ze sobą zachwyt ludzi nad serią Szybcy i wściekli i to, co te filmy zdają się sobą reprezentować, możesz odnieść wrażenie, że jest jak w tym żarcie: dwójka dziennikarzy pyta scenarzystę, czy powstaną kolejne części, a ten okazuje się 5-latkiem, który krzyczy „Tak! 600 części!” i pokazuje scenariusz do kolejnej odsłony – pojedyncze bazgroły na kartkach namalowane kredkami.

Postawmy sprawę jasno, to nie są filmy dla każdego, ale jak pokazują wyniki przychodów – dla większości. Ostatnia (jak na razie) ósma część zanotowała największy przychód w otwierającym weekendzie w historii! „Naprawdę przez ten cały czas chodziło o pokazywanie ładnych dziewczyn i szybkich samochodów? To jest ten sekret dochodowego kina?” – to pytanie odbijało się po wnętrzu mojej czaszki, jak pieprzona piłeczka do pinballa. Nie mogłem tak tego zostawić! Postanowiłem, że zmierzę się z tym lewiatanem kina akcji, by znaleźć źródło jego sukcesu. Dla ułatwienia sobie zadania, postanowiłem podzielić każdą część na trzy segmenty: o co chodzi w głównym wątku oraz moje obserwacje i stan psychiczny po skończonym seansie.

Videos by VICE

Chociaż znajomi, którzy wcześniej zdążyli wciągnąć te filmy, zapewniali, że kolejność oglądania części może być dowolna, bo i tak się połapię w fabule – postanowiłem przebrnąć przez nie w kolejności chronologicznej. I dla jasności, jestem fanem kina akcji, jak pewnie spora część dzieciaków wychowanych na kasetach VHS – wolę po raz 30 odświeżyć sobie Rambo, niż po raz drugi Siódmą pieczęć, co robi ze mnie doskonałego kandydata do tego zadania. Aha, a tekst zawiera spoilery, oczywista.

Szybcy i wściekli (2001)

Brian O’Conner (grany przez nieżyjącego już Paula Walkera, który w 2013 roku zginął… w wypadku samochodowym) jest gliniarzem pod przykrywką. Jego zadanie to rozpracować gangi, które urządzają nielegalne wyścigi ztuningowanych samochodów na ulicach miasta, ale ich kierowcy mogą być też zamieszani w okradanie ciężarówek. Zadanie uda się tylko jeżeli zdobędzie zaufanie Dominica Toretto (Vin Diesel), który nie tylko stoi na czele jednej z band, ale jest uważany za mistrza ulicznych wyścigów.

Pierwsze co rzuca się w oczy, to że w tym filmie nie ma brzydkich lub chociażby przeciętnie wyglądających osób. Nie istnieją. Każdy wygląda, jakby się urwał z sesji zdjęciowej do jakiejś reklamy ciuchów i teraz bawi się w bezprawie, ścigając się paskudnie pokolorowanymi samochodami. Ta uliczna rywalizacja zdaje się dla bohaterów sensem ich życia, możliwością chwilowego wyrwania się ze środowiska klasy robotniczej, do której przynależą. Ich wyścigi to nie tylko mokry sen polskiego pirata drogowego – Roberta N. ps. Froga, który w 2016 roku stanął przed sądem za 100 wykroczeń drogowych, których dokonał w 12 minut swojej jazdy autem. Te wyścigi to ich własna własność, napędzana benzyną i wewnętrznym kodeksem, w myśl którego przegrany traci furę.

To typowy zabieg odwrócenia wartości ról społecznych, gdzie ścigający ich policjanci to ciamajdy psujący dobrą zabawę, a przestępcy są protagonistami. Nawet jeżeli łamią prawo, odbieramy ich jako ludzi o dobrych sercach, z aspiracjami i marzeniami. W połowie filmu wiemy już, że główny bohater, gliniarz, zrozumie ten świat i wejdzie w komitywę z Dominicem, by stworzyć z nim podwaliny prawdziwej twardzielskiej przyjaźni.

Mój stan psychiczny po seansie: Daję radę, ot nie mój cyrk, nie moje małpy. Nic co właśnie obejrzałem, nie przekonało mnie, by kiedykolwiek do tego wrócić lub sięgnąć po kolejną część (ale pamiętam o swoim zadaniu, więc będę brnął dalej). Spodziewałem się prostego przekazu oraz ładnych obrazków rodem z wideoklipu i właśnie to mi podarowano.

Za szybcy za wściekli (2003)

Dalsza historia koncentruje się na losach niepokornego (już) byłego gliniarza Briana, który biorąc udział w nielegalnych wyścigach, zostaje aresztowany przez dawnych kolegów po fachu i postawiony przed ultimatum: albo wniknie w szeregi bezwzględnego zakapiora Cartera Verone’a (Cole Hauser) i doprowadzi jego bandę do upadku, albo ciupa. Brian idzie na układ, a u jego boku pojawia się jego czarny kumpel z dzieciństwa – Roman „akcent humorystyczny” Pearce (Tyrese Gibson), który swoimi gadkami będzie „rozładowywał” napięcie akcji (ta funkcja będzie towarzyszyć postaci także w kolejnych częściach serii).

Brakuje charyzmatycznego Domica. Dostajemy za to jeszcze więcej pstrokato pomalowanych real-size-machboxów, które w razie potrzeby szybkiego przyśpieszenia pierdzą niebieskim ogniem, jakby miały się cofnąć w czasie, zanim ktoś uznał, że to dobry pomysł na film. Wątek kryminalny jest tutaj na poziomie „meh” kina sensacyjnego lat 90. straight to VHS. Ponadto właśnie w tym filmie znajduje się najbardziej memo-genna scena z całej serii, gdy główny bohater przez pół minuty pruje ponad 140 km/h ulicami miasta, cały czas wpatrując się w lico swojej pasażerki Monici (Eva Mendes), dziewczyny gangstera i jednocześnie podwójnej agentki na usługach prawa.

Mój stan psychiczny po seansie: Jest gorzej niż myślałem, coraz mniej kumam, skąd taka podjarka tą serią. Po raz pierwszy zaczynam podejrzewać, że to wszystko dzieje się w równoległej rzeczywistości, gdzie szybkość samochodu i oczojebność koloru, jakim go pomalowano, decyduje o istnieniu życia na Ziemi.

Szybcy i wściekli: Tokio Drift (2006)

Tokio! Mityczna kraina szybkich samochodów, do której przenosi nas akcja filmu wraz z poczynaniami nowego, totalnie nijakiego bohatera Shauna Boswella (Lucas Black). Najpierw jednak obserwujemy jego wyścig w Stanach, gdzie razem z innymi rozpuszczonymi dzieciakami przedziera się swoim autem, jak taran przez plac budowy jakiegoś osiedla. Ten wybryk kosztuje go kolejne wydalenie ze szkoły, nowy pukiel siwych włosów u nieradzącej sobie z nim matki i przeprowadzkę do ojca, żyjącego we wspomnianym Kraju Kwitnącej Wiśni. Na miejscu Shaun dość szybko radzi sobie z szokiem kulturowym, gdy odkrywa, że tutejsze dzieciaki – podobnie, jak te w Ameryce – są posiadaczami odpicowanych bryk, którymi ścigają się po ulicach swojego miasta.

Twórcy filmu zrezygnowali z kontynuacji przygód dotychczasowych bohaterów, stawiając na świeżą krew i nowe otoczenie, co owocuje tym, że jest najgorzej! Nawet wątek sensacyjny z Yakuzą się tu nie broni. Ten film dewastuje szare komórki z każdą kolejną sekundą odrealnionych zachowań postaci, na których czele stoi główny bohater – 24-letni aktor o aparycji 30-latka, który gra 16-latka. Jedynym plusem tej części jest wprowadzenie postaci Hana, który pomimo faktu, że ginie w kraksie samochodowej – odegra ważną rolę w późniejszych odsłonach serii (pssst, tzw. zaburzenie chronologii).

Oprócz relatywnie efektownych wyścigów nie ma tutaj absolutnie nic, chociaż przeczytałem w sieci, że niektórzy oglądają ten film dla ścieżki dźwiękowej. Mindfuck. Podobno reakcje publiczności po pokazach testowych były tak złe, że producenci postanowili dokręcić scenę z udziałem Dominica, by ratować ten pożal się borze iglasty spektakl (aktor zgodził się na to w zamian za prawa do serii Riddick).

Mój stan psychiczny po seansie: To był cios. Sędzia odlicza do 10, a ja – niczym Rocky – krzyczę, by ktoś mi otworzył oczy. Muszę przecież oglądać to dalej.

Szybko i wściekle (2009)

Oryginalna ekipa z pierwszej i drugiej części wraca, a wraz z nimi ich napadanie na ciężarówki. Film otwiera widowiskowa scena próby przechwycenia pędzącej cysterny (trochę jak w Wojowniku szos z Melem Gibsonem). Dominic i jego ekipa raz jeszcze łączą siły z Brianem, który teraz jest już agentem FBI (bo dlaczego nie), razem staną naprzeciw groźnego mafiozy Bragi. Czwarta część staje się swoistym wyznacznikiem do tego, na co będzie kładziony nacisk w kolejnych odsłonach – grupa wyjętych spod prawa wirtuozów kierownicy kontra wyjątkowo niebezpieczny kryminalista. Zło złem zwyciężaj.

Akcja dzieje się przed Tokio Drift, o czym świadczy obecność Hana. To tutaj też ginie (przynajmniej tak nam się wtedy wydaje) Letty (Michelle Rodriguez), dziewczyna Dominica, co sprawia, że łysy osiłek nie odpuści, póki nie dorwie Bragi. Oczywiście pomagać mu w tym będzie Brian, co tylko zacieśni braterską więź między chłopcami.

Mój stan psychiczny po seansie: Pisząc o Szybko i wściekle musiałem odpalić zwiastun, by sobie przypomnieć, co właściwie się tu działo – to niejako pokazuje nijakość historii, pozostawiającej tylko jedno wspomnienie: były szybkie samochody i wybuchy. Podejrzewam, że gdyby ta część nie wypaliła, byłaby ostatnią odsłoną serii. Tak się jednak nie stało, jako że w już pierwszy weekend wyświetlania film zarobił ponad 70 milionów dolarów przy budżecie 85 milionów dolarów, więc kwestią czasu było spotkanie się z Szybkimi i wściekłymi po raz piąty.

Szybcy i wściekli 5 (2011)

Mam wrażenie, że twórcy tego filmu doszli do wniosku, że skoro ludzie i tak chcą oglądać te postaci, to może warto wydać na to trochę więcej kasy i się postarać – co widać już od pierwszych scen. Szybcy i wściekli 5 to rasowe kino akcji, gdzie każde kolejne pościgi i sekwencje filmuje się w myśl zasady over the top. Klimatem przypomina to już bardziej Mission Impossible lub Szklaną Pułapkę (od czwartej części w górę), tyle że z samochodami. Drużynę Dominica cechuje miks wielokulturowości. Każda z postaci posiada określone skille, chociaż trudno nie zauważyć, że to właśnie na barkach czarnych i latynoskich bohaterów spoczywa dostarczanie humoru (chłopaki ciągle się ze sobą kłócą lub są niepewni powodzenia akcji). Wszystko to jednak zostaje w „rodzinie” – w myśl kredo „razem jedziemy, razem giniemy”.

Główny wątek kręci się wokół kradzieży pieniędzy brazylijskiego gangstera, pilnowanych na posterunku przez skorumpowanych funkcjonariuszy policji. Jednocześnie jesteśmy też świadkami zajadłego pościgu naszych bohaterów przez agenta federalnego o gabarytach nasterydowanego bizona – Hobbsa (Dwayne „The Rock” Johnson). Jego pojedynek na pięści z Vinem Diselem przypomina złotą erę testosteronowego kina VHS, gdzie chłopaki prężyli swoje muskuły i bez większego problemu przebijali się przez ściany.

Mój stan psychiczny po seansie: To oczywiste, że bohaterowie nie przeżyliby nawet pierwszej sceny (kradzież samochodów z pędzącego pociągu), ale to film jadący na resorach kina akcji, gdzie o logice i realizmie mówi się szeptem. Poza tym w tej chwili nie mam już złudzeń, że to wszystko dzieje się w równoległym świecie do naszego, gdzie ciągnięty samochodami wielotonowy sejf nie jest balastem, a kiścieniem do rozwalania przeszkód na drodze.

Szybcy i wściekli 6 (2013)

Zastanawiam się, czy na tym etapie fabuła dryfuje bardziej w klimat komiksów, czy w telenowelę. Nie dość, że „rodzina” Dominica musi stawić czoło bliźniaczo podobnej ekipie rajdowców, tyle że złych – to w ich szeregach pojawia się Letta, która wraca do życia, by przy pierwszej okazji wpakować swojemu dawnemu chłopakowi kulkę w bark. Ale co? Ale jak to? Co za napięcie i jeszcze te szybkie samochody.

Wpierw nasza drużyna raz za razem dostaje konkretny wpierdol, bo główny antagonista Owen Shaw (Luke Evans) wciąż jest o krok przed nimi (oraz jeździ rajdówką z chyba kosmosu i zaminował chyba pół miasta, więc gdy robi się ciasno, wysadza wszystko w powietrze). Ostatecznie bohaterom przychodzi się zmierzyć z pędzącym czołgiem i startującym samolotem, a sam Dominic pokonuje prawo grawitacji, łapiąc w locie Lettę, która w trakcie filmu zdążyła już przejść na stronę tych dobrych. Oczywista.

Mój stan psychiczny po seansie: Nie mogę przestać myśleć o tych wszystkich ludziach, po których przejechał czołg. Co prawda na ekranie nie widać części ciał, ani tryskającej z wraków krwi, ale ktoś przecież musiał prowadzić te auta, zanim spotkało je czołowe z pędzącym czołgiem. A może wśród nich była jakaś polska rodzina, po raz pierwszy odwiedzająca swoich krewnych, którzy mieszkają w Stanach? Nigdy się nie dowiemy, a szkoda – chętnie obejrzałbym dokument o postronnych ludziach, którzy przeżyli akcje Szybkich i wściekłych.

Szybcy i wściekli 7 (2015)

Samochody zrzucane na spadochronach z samolotu? Tak! Skakanie z osuwającego się w przepaść autobusu na pędzący samochód? Oczywiście! Starszy i jeszcze gorszy brat (Jason Statham) głównego antagonisty z poprzedniej części, który teraz pragnie zemsty? No pewnie! Prawdziwa przyczyna śmierci Hana (Tokio Drift)? Nareszcie! Że nie wspomnę o przebijaniu się samochodem przez trzy stojące obok siebie wieżowce. Po co to wszystko? Bo musi być szybciej, głośniej i z większym rozmachem niż wcześniej – to zasada, którą kieruje się ta seria, a widz nie może wyjść z kina zawiedziony.

Tutaj jednak jeszcze większy nacisk kładzie się na rolę rodziny – bohaterowie się starzeją, były policjant i agent FBI Brian jest ojcem, co początkowo niełatwo mu pogodzić ze świstem kul i eksplozjami budynków. Jednak z powodu śmierci aktora, grana przez niego postać pod koniec filmu zaznaje spokoju u boku najbliższych i nie pojawia się już w kolejnych częściach serii.

Mój stan psychiczny po seansie: To niesamowite, że można wypaść z czwartego piętra, które przez wybuch bomby zostaje zamienione w dymiący krater i wyjść z tego tylko ze złamaną nogą i obojczykiem, co nie przeszkodzi później w trzymaniu miniguna i strzelaniu w helikopter. Magia kina.

Szybcy i wściekli 8 (2017)

Na horyzoncie pojawia się nowe zagrożenie, demoniczna Cipher (Charlize Theron), która nie tylko sprawia, że Dominic odwraca się od swojej „rodziny”, ale pełni ona tu rolę podobną do Blofelda, ziomka z białym kotem, który w filmach z Bondem stał na czele organizacji Widmo. To bezwzględna manipulatorka i terrorystka, której podwładni przysparzali tyle problemów naszym bohaterom w poprzednich częściach serii. Jej cel do zdobycie głowic jądrowych, którymi ma zamiar szantażować cały świat. By tego dokonać, potrzebuje usług najlepszego kierowcy w historii – wspomnianego Dominica.

Dlaczego Dominic miałby zdradzić swoją drużynę? Tego dowiecie się gdzieś pomiędzy strzelaninami, pościgami, strzelaninami i deszczem samochodów. Tak, deszczem pieprzonych samochodów spadających na ulice Nowego Jorku. Żeby powstrzymać zagrożenie, rodzina będzie musiała nauczyć się współpracować z Deckardem Shawem, człowiekiem, który zabił ich przyjaciela Hana.

Moim osobistym faworytem jest tu scena, w której nasi bohaterowie spieprzają po lodzie przed ścigającą ich łodzią podwodną i zmotoryzowanym oddziałem separatystów. Kiedy jedna z wystrzelonych torped zaczyna się ślizgać po nawierzchni, agent Hobs łapie ją ręką i nie zatrzymując przy tym prującego auta, zmienia jej trajektorię – tak, by ta trafiła w samochody adwersarzy. Wyobrażam sobie ostatnie słowa separatystów: „Przecież to, kurwa, niemożliwe!”. Tyle że to Szybcy i wściekli, synek – równie dobrze agent Hobs mógł rzucić tą torpedą, jak oszczepem. Ja bym się nie zdziwił, nie po ośmiu częściach tej serii.

Mój stan psychiczny po seansie: Teraz wreszcie rozumiem fenomen tej serii, która początkowo nie wróżyła tak wielkiego sukcesu. Zmiana koncepcji po trzeciej części („hej, może tym razem napiszmy do tego jakiś scenariusz?”) i powrót do wcześniejszych bohaterów były tutaj kluczowe. To oni – obok szybkich samochodów, ładnych kobiet i eksplozji, które przyciągają oko – są powodem, dlaczego tak wiele osób pokochało te filmy. To przyjaciele tak sobie bliscy, że nazywają siebie rodziną. Jak wielu z nas chciałoby się pochwalić równie zgraną paczką? Są spełnieniem marzeń every manów, którzy nie tylko kochają, to co robią – ale przy tym ratują świat.

Możesz śledzić autora na jego profilu na Facebooku.