Współautor wywiadu: Grzegorz Dworakowski; zdjęcia: Paweł Zanio
Wielkiego wstępu tym razem nie będzie, bo nie ma specjalnie po co. O Samphie piszemy tutaj niezwykle regularnie, zdążyliśmy nawet z nim pogadać przed przylotem do Warszawy. Dzień po koncercie mieliśmy – tutaj ukłony dla Sonic Records, Hirka Wrony i Piotra Metza – jako jedyna internetowa redakcja okazję spędzić z nim trochę czasu, żeby pogadać o inspiracjach, przebiegu kariery i tym, co dla niego ważne.
Videos by VICE
Sampha okazał się fantastycznym wrażliwcem, wydaje się być kompletnie nieprzystający do współczesnego biznesu muzycznego. Mamy nadzieję, że ten nigdy go nie zmieni.
Noisey: Czy możesz na wstępie nam zdradzić jakie albumy wywarły największy wpływ na twoją twórczość?
Sampha: Nie zaskoczę was niczym niszowym. “Song Of The Key Of Life” Steviego Wondera, Daft Punk “Discovery”, “A Wizard, A True Star” Todda Rundgrena, “Voodoo” D’Angelo.
Same poważne tytuły, idąc tym tropem może coś od Donny’ego Hathawaya?
Wiecie co, nigdy nie słuchałem albumów Donniego bez przerwy, tak żeby aż mi było od nich słabo (śmiech). Wolę raczej pojedyncze utwory.
A skoro A Tribe Called Quest wrócili po 18 latach z nowym albumem, więc może jakiś album od nich?
“Midnight Maruders”… Słuchałem często ATCQ jak byłem młodszy, ale nie wracałem do nich już od jakiegoś czasu. Poza tym jestem beznadziejny w zapamiętywaniu tytułów albumów. O, jeszcze może Steve Reich z “Fazes”, wielka kolekcja jego twórczości. Oumu Sangarie “Worotan” z Mali – to są ważne dla mnie albumy.
Przejdźmy więc już do twojej twórczości i trochę powspomijamy. “KIJ” był utworem otwierającym debiutancką EP zatytułowaną “Sundanza”. Z perspektywy czasu dostrzegamy, jak świetnie ten materiał uchwycił ducha tamtych czasów. Czerpałeś z podobnej palety dźwięków jak Flying Lotus czy Hudson Mohawke, ale już wtedy pokazałeś bardzo autorskie podejście do muzyki bitowej. I to pomimo tego, że ten projekt to są tak naprawdę skrawki twoich umiejętności jako producenta. Dopiero za jakiś czas miała nadejść współpraca chociażby z SBTRKTEM.
Nie jestem często pytany o “Sundanzę” dlatego cieszę się, że mogę coś w końcu o tym powiedzieć. Dzięki, że o to pytacie. Tę epkę zrobiłem jak miałem około 17 lat. Tak będąc w pełni szczerym, to przygotowałem ją przeznaczając czas, który powinienem wykorzystać na naukę w szkole. Miałem w tamtym okresie przygotowywać się do egzaminów, ale zamiast tego produkowałem muzykę. To było świetne lato, miałem wrażenie jakby to były moje złote czasy, zdecydowanie rewelacyjny czas w moim życiu. Wiesz, masz swoich przyjaciół ze szkoły dookoła, prowadzisz beztroskie życie. Nawet egzaminy mi nie psuły tej atmosfery.
Muzyka często pomaga mi dokumentować określony moment w moim życiu. Jak słuchasz “Sundanzy” możesz odnieść wrażenie, że jest radosna, żwawa, oddziałuje bardziej na wyobraźnie niż odnosi się do konkretnych tematów, ale też to, że jest relatywnie naiwna. Korzystałem wtedy ze sprzętu Reasona, jednak generalnie to wszystkie produkcje powstały na moim komputerze domowym. Pamiętam, że wyprowadziłem się na rok z domu, a gdy wróciłem komputer był zainfekowany wirusami.
Produkowałeś wtedy muzykę na wspólnym sprzęcie z bratem?
Tak! I on wtedy mi powiedział coś w stylu “yyy Sampha musimy sformatować dysk w komputerze” (śmiech). Trochę byłem w szoku, ale szczerze mówiąc nie byłem jakoś zdruzgotany tym wydarzeniem. Nie miałem takiego podejścia, że ten materiał jest przeznaczony do czegoś niesamowitego. Po prostu wrzucałem te utwory wtedy na Myspace.
Start twojej kariery zbiegł się w sumie trochę z końcem ery Myspace. Miałeś z tym coś wspólnego (śmiech)?
Dokładnie to było mniej więcej wtedy. Imperium upadło (śmiech).
Na debiucie nie było prawie w ogóle śpiewania. Czy nie wykorzystywałeś swoich umiejętności wokalnych, bo byłeś bardziej skupiony na produkowaniu?
Z jednej strony nie miałem mikrofonu, więc nie miałem na czym nagrywać. Na “Subconcious” wykorzystałem mikrofon mojego przyjaciela. Miałem w komputerze kamerkę internetową i na niej na przykład nagrałem niektóre partie wokalne, które później samplowałem i wykorzystałem jako elementy bitów. Miałem też inny pseudonim na Myspace, przez długi czas internet znał mnie jako Kid Nova. Generalnie to chciałem tylko produkować i robić podkłady, ale dzięki wcześniej wspomnianemu “Subconcious” skontaktował się ze mną SBTRKT. Początkowo śpiewanie nie było moją intencją, nie miałem w głowie, że mam być wokalistą. Owszem – śpiewałem dużo w szkole czy w domu, ale nigdy bym nie przypuszczał, że to będzie rzecz którą chcą ode mnie fani. Ja nie uważałem siebie za piosenkarza, chociażby ze względu na techniczne umiejętności, a w sumie braki. Mój śpiew pochodzi prosto z duszy.
No i nagrałeś utwór “Valentine” razem Jessie Ware. To on był chyba pierwszym kontaktem z szerszą publicznością?
Jessie poznałem przez Tica, który z jednej strony był A&R-em w Young Turks i XL Recordings, a z drugiej tak samo jak Jessie grał z Jackiem Penate. Pewnego dnia spotkaliśmy się z Jessie u niego w domu. Miałem coś wtedy załatwić i musiałem czekać z godzinę czy dwie, więc zdecydowałem, że wpadnę do Tica do domu. Po kilku godzinach u niego stwierdziliśmy, że może nagramy przez ten czas jakąś muzykę.
Niezły zbieg okoliczności.
Tak, dokładnie – to był przypadek. Wziąłem później ten numer do domu, żeby go jeszcze dokończyć i poprawić produkcję. Były momenty, gdy tworzyliśmy razem utwory i taka była intencja naszego spotkania, ale akurat z “Valentine” to był przypadek.
Po intensywnej współpracy z SBTRKTem kolejnym etapem było “Dual” EP nagrane dla Young Turks. Mam wrażenie, że się bardzo otworzyłeś na tym albumie, jak np. w “Indecision”.
Miałem wydać kolejny singiel promujący EP i “Indecision” w zamierzeniu miał być tam jako strona B, ale ostatecznie stwierdziłem, że nie wydam go wtedy. Inspiracją tego numeru była śmierć Amy Winehouse.
Czy muzyka Amy była dla ciebie ważna?
Była ważna, ale wrażenie na mnie wywarło ogólnie jej życie, historia, okoliczności śmierci. To było bardzo intensywne i zarazem smutne doznanie. Wiecie co? Ja chyba wtedy byłem nawet w Polsce z SBTRKTEM, gdy usłyszałem o jej śmierci.
Pianino w domu twojej mamy to kolejny wątek. O ile się nie mylę to był chyba prezent od twojego taty jeszcze z dzieciństwa. Jaką rolę odgrywa ten instrument w twoim życiu i twórczości?
Ogromną! Właśnie dlatego, że towarzyszy mi odkąd byłem dzieckiem. Nauczyłem się ekspresji swoich emocji poprzez pianino. To jest dobry pośrednik pomiędzy moim wnętrzem a muzyką i jej emocjami. Mogę usiąść przy pianinie, rozpracować jakiś problem i wszystko sobie ułożyć. To jest duża część mnie. Sam fakt, że miałem je w domu od dzieciństwa, otworzył moją głowę pod kątem harmonii. Uczyłem się rozumieć to czego słuchałem i co mnie poruszało. Pianino odgrywa olbrzymią rolę we wszystkim co robię. Zawdzięczam mu jak brzmi dzisiaj moja muzyka.
Nie pytamy się o ten instrument bez powodu. Wczoraj pod sam koniec koncertu zagrałeś nowy utwór pt. “No One Knows Me Like The Piano” i widzieliśmy, że pociekły ci łzy. Czy możesz i chcesz nam opowiedzieć historię tego utworu?
Wczorajsza wersja jest trochę inna od tej z “Process”, lubię ją zmieniać podczas koncertu. Jakiś czas temu wyprowadziłem się z domu mojej mamy na kilka miesięcy do Wschodniego Londynu, żeby być blisko studia i móc nagrywać. Moja mama miała raka, z którym walczyła od 5 lat. W pewnym momencie jej stan okazał się krytyczny, więc musiałem wrócić aby się nią zająć. Ta fraza i zarazem tytuł utworu, przyszedł do mnie sam. Siedziałem w dużym pokoju i miałem niezwykle refleksyjny moment. Moja mama była bardzo chora, pianino stało zaraz obok jej fotela i te słowa po prostu do mnie przyszły same z siebie.
Gdy pojechałem do studia piosenka wręcz ze mnie wypłynęła. To było bardzo proste, naturalne i czyste uczucie, które mną w pełni wstrząsnęło, gdy zdałem sobie sprawę, że to jest już sytuacja bez odwrotu. Taka której nie możesz odwrócić i zlekceważyć. Myślę, że wiele osób przeszło przez podobne sytuacje. To są bardzo emocjonalne momenty.
“Process” jeszcze przed nami, a tymczasem możemy cię również usłyszeć na nowym albumie Solange pt. “A Seat at the Table”. Miałeś duży wpływ na jego brzmienie, udzielasz się tam w trzech utworach i jednym przerywniku.
Na YouTube możesz obejrzeć making-of “Don’t’ Touch My Hair”, to pokazuje mniej więcej jak przebiegała współpraca. Solange miała pomysł na ten kawałek, ja grałem na klawiszach i syntezatorach i w sumie zrobiliśmy go w jedną noc. Patrick Wimberly z Charlift był również w pokoju. Ta akurat sesja odbyła się w Nowym Jorku na Staten Island, ale pracując nad tym albumem polecieliśmy również do Ghany czy Nowego Orleanu. Patrząc na to z perspektywy czasu to było naprawdę świetne doświadczenie. Solange jest tak wspaniałą artystką, ma bardzo mocne pomysły. Jest producentką, wspaniałą kompozytorką i ma wiele ciekawych, świeżych wizji. Z jednej strony praca przy tym albumie to był naprawdę kawał ciężkiej roboty, ale zarazem bardzo inspirujące doświadczenie. Dodatkowo ona jest bardzo, bardzo miła (śmiech).
Nie każdy też pamięta, że byłeś również na płycie jej siostry Beyoncé.
Tak, nawet ja o tym zapomniałem. Haha naprawdę tam jestem (śmiech)?