Zdjęcie via
Z masturbacją jak jest, wszyscy wiemy. Niby traktujemy ją jak tabu i tylko w żartach poruszamy jej temat, a koniec końców prawie wszyscy to robią. W dobie internetu łatwo obcować z tym tematem. Możemy za zasłoną anonimowości (a czasem i bez niej) pochwalić się swoimi dokonaniami, zweryfikować na forach, czy odchodzimy od normy i od razu zacząć się leczyć, czy dopiero po upraniu bielizny.
Videos by VICE
Teraz jest spoko, ale zanim doszliśmy do tego momentu, historia zafundowała onanistom na przestrzeni wieków prawdziwą gehennę.
W starożytnej Grecji w V w. p.n.e Hipokrates, uważany za ojca medycyny, stwierdził że nadmierne używanie rozkoszy seksualnych wiedzie do wielu schorzeń. Wywodziło się to z przekonania, że nasienie jest jednym z najważniejszych płynów napędzających nasze ciała. Kto więc przy zdrowych zmysłach miałby narażać swoje życie przez samogwałt w kiblu? Patrząc na te wszystkie wykopane amfory z faunami z członkami w dłoniach, wątpię jednak by ta teoria była powszechnie podzielana.
Razem z czasem, postępowała technologia i wiedza. Tak też w Imperium Rzymskim zaczęto nawet konstruować aparaturę zapobiegającą masturbacji, jak na przykład poprzyczepiane cienkie płytki ołowiane mające utrudniać pobudzenie seksualne. Potem przyjechali barbarzyńscy nomadzi (nikt mi nie wmówi, że nie robili TEGO będąc latami na wyprawach wojennych, daleko od domu i kobiet) i razem z płomieniami przywieźli do Rzymu średniowiecze.
W wiekach ciemnych wspaniała teoria anty-masturbacyjna przestała się rozwijać, bo jako temat traktujący o rozwiązłości, zepchnięto ją do odgrodzonej konfesjonałami zagrody „Grzechów”. I tak z publicznej dyskusji temat dotykania się po miejscach intymnych zniknął na parę ładnych stuleci.
Aż w oświeceniu na poważnie zaczęto się zajmować człowieczym ciałem. Co nam to przyniosło? Osobistości typu Samuela Augusta Tissota, który wspiął się na wyżyny walki z masturbacyjną zarazą i w swym dziele “Onanizm albo dysertacja medyczna o chorobach wywoływanych przez masturbację” dowodził, że onanizm stoi u początku wszystkich chorób, które trawią nasze lubieżne ciała. Hasło to podłapał Napoleon i jemu podobni wielcy, co sprawiło, że przez niemal dwa wieki książka stała się obowiązującym kompendium w sprawach auto-seksualności. Do mody weszły wtedy różnorakie wynalazki mające utrzymać ludzi z dala od pokusy samogwałtu, m.in. różnego rodzaju pasy cnoty i urządzenia rażące prądem łapiących się za krocze.
Świat obrócił się w tym temacie o 180 stopni dopiero z rozwojem psychiatrii i seksuologii. Co wydarzyło stosunkowo niedawno, bo około wieku temu i zakończyło hejt podążający za masturbacją od przeszło 2500 lat.
Dziś nie wysyłamy już bawiących się siusiakiem chłopców do specjalisty. No chyba, że robią to obsesyjnie. Wtedy należy poszukać pomocy, żeby uniknąć losu 16-latka z Brazylii, który umarł podczas 42-krotnej masturbacji. We’ve reached the final frontier.
Żyjemy w czasach, gdy seksuolog może zalecić masturbację, a nie zamknąć w zakładzie psychiatrycznym.
Po tych mileniach nagonki, aż ciekawi fakt, że możemy czytać o światowym dniu masturbacji! Niech żyje więc dziś pamięć po tych, którzy poświęcili swe życia w imię samogwałtu!