Underdog: nowe kino kopane po polsku, ale jak z epoki VHS

Eryk Lubos na ringu z Mamedem Khalidovem

Filmy akcji, a wśród nich „kino kopane” [terminologia wywodząca się jeszcze z czasów kaset VHS, czyli nośników o wielkości telefonów, które kiedyś będziemy kupować; wierzę w to, przyp. red.], rządzą się własnymi prawami. Często oscylują gdzieś na granicy przerysowanych, wręcz kreskówkowych pojedynków i zwrotów akcji z życiowymi dramatami, z którymi muszą się mierzyć główni bohaterowie. Tak było w Lwim sercu, gdzie Jean Claude-Van Damme musiał staczać nielegalne pojedynki za pieniądze, które później oddawał żonie swojego zmarłego brata (w filmie). Tak było z Rocky’m (możecie kojarzyć jego alter ego – Sylvester Stallone, słynny aktor z Hollywood), który zmierzył się z Apollo Creedem, wtedy najlepszym z najlepszych, by móc zapewnić lepsze życie swoim bliskim. Tak było ze Stevenem Seagalem, któremu skończyły się naboje w magazynku i musiał połamać wszystkie te ręce i nogi w Nico – ponad prawem czy w Wybrańcu śmierci.

Nie inaczej jest w przypadku filmu Underdog w reżyserii Macieja Kawulskiego, gdzie Mamed Khalidov i Eryk Lubos w pocie czoła okładają się rękami i nogami w klatce, a wszystko po to, by pokazać świat MMA z perspektywy fajtera, jego wzloty i upadki oraz by zareklamować KSW. Jaki jest więc efekt końcowy? To zależy od tego, jakimi kategoriami spojrzymy na pierwszy taki film w polskim kinie.

Videos by VICE

Widzieliśmy te historie już z milion razy [tak naprawdę nie liczyłem, ale wiecie, o co chodzi, przyp. red.]: nasz bohater musi przezwyciężyć przeciwności losu i własne słabości, zwalczyć swoje demony, odkupić winy, wrócić do gry, przejść morderczy trening w spartańskich warunkach, kiedy oponent z pewnością ma karnet na gym (w roli trenera protagonisty świetny jak zawsze, szorstki jak papier ścierny Janusz Chabior), odnaleźć się na nowo, wrócić na szczyt i pokonać przeciwnika, zazwyczaj wcielenie zła. Jedyną różnicą jest to, że że na końcu tej drogi Borysa „Kosy” Kosińskiego (w tej roli świetny Eryk Lubos) nie stoi okrutny szwarccharakter (zazwyczaj z bliną na twarzy), a honorowy wojownik Deni Takaev (w tej roli przyzwoity Mamed Khalidov) pragnący raz na zawsze rozstrzygnąć, kto jest tym najlepszym. Prawdziwymi draniami są tu Rosjanie, a właściwie rosyjscy gangsterzy (w filmie nazywani też sowietami), którzy porywają córkę partnerki Kosy i grożą jej krzywdą, jeśli ten nie wygra pojedynku w klatce.

Eryk Lubos kontra Mamed Khalidov
Mamed Khalidov i Eryk Lubos w filmie „Underdog”. Fot: P. Pędziszewski. Materiały prasowe.

Są takie historie, w których do samego początku czekamy na ostateczne starcie dwóch tytanów. Wiemy, że to się w końcu wydarzy, więc cierpliwie śledzimy wszystkie perypetie bohaterów po drodze: Obcy kontra Predator, Godzilla kontra Muto, płaskoziemca w chałupniczej rakiecie kontra grawitacja – podobnie czekamy też na pojedynek Kosy z Takaevem. Co więc musimy przetrzymać? Bardzo nierówny film.

Sceny ludzkiego upadku i zagubienia zagrane przez Lubosa naprawdę przekonują, dając filmowi wiele dobrego. Oglądamy, jak spada z bardzo wysokiego konia, prosto we flaszkę i stertę przeciwbólowych tabletek. Jest jak ranne zwierzę, szamocące się w klatce, w której samo się zamknęło.


By być z nami na bieżąco: polub nas, obserwuj i koniecznie zaznacz w ustawieniach „Obserwuj najpierw”. Jesteśmy też na Twitterze i Instagramie.


Chwilę potem zostajemy jednak wytrąceni z tego życiowego realizmu kiepskimi żartami (chociażby scena, w której policjant o imieniu Janusz prosi Kosę o autograf dla wnuka Brajana, syna jego córki Dżesiki – ba-dum-tsss, z humorkiem) oraz dialogami, podczas których czułem się, jakby Mamed założył mi dźwignię na szyję, odcinając dopływ powietrza do mózgu. Na niekorzyść działa tu też muzyka, która zamiast wtapiać się w film, często wychodzi na pierwszy plan i odciąga uwagę widza od akcji.

Reżyserem Underdoga jest debiutujący w tej roli Maciej Kawulski, współwłaściciel KSW, co widać chociażby w zalewie product placementu, począwszy od promujących się tu firm, kończąc na samej federacji. Nie zmienia to faktu, że debiut ten uważam za udany i polecam – zwłaszcza jeśli spojrzymy na niego kategoriami kina kopanego z epoki VHS. Tam również mogliśmy podziwiać ekranowych herosów, przymykając oko na fabularne niedociągnięcia. Po prostu głupie dialogi i czerstwy humor zdawał się wiarygodniejszy i łatwiejszy do strawienia, gdy akcja rozgrywała się chociażby w takim mitycznym Los Angeles – a nie w polskich realiach.

Film wchodzi do kin w piątek 11 stycznia

Śledź autora tekstu na jego profilu na Facebooku

Czytaj też: