Poznaj kulisy powstania legendarnego klipu The Prodigy

Nawet jeśli wydaje ci się, że nie masz pojęcia, kim jest Jonas Akerlund, zapewniam cię, że bardzo dobrze znasz jego twórczość. Chyba każdy widział teledysk Smack My Bitch Up, albo zatrzymał się na chwilę przy klipach Rammsteina. Pewnie nie raz też widziałeś klip do Paparazzie, czy Telephone Lady Gagi. Jeden z najwybitniejszych twórców teledysków – fotograf, pisarz, montażysta, kiedyś nawet perkusista metalowego zespołu i szef sztokholmskiego cyrku. Prywatnie przyjaciel Madonny, Ozziego Osbourna, czy Paula McCartneya. Miałam szczęście go spotkać na festiwalu Camerimage, by w końcu usłyszeć odpowiedzi na pytania, z jakimi czekałam pół swojego życia.

VICE: Podobno MTV cię nienawidzi, z resztą z wzajemnością?
Jonas Akerlund: Moje relacje z MTV nigdy nie były dobre. Nigdy mnie nie lubili, bo zawsze w jakiś sposób rzucałem im wyzwanie, sprawdzałem ich. Chciałem zmienić to gówno i przesunąć granice. MTV tego nie lubiło i przez to zostałem takim „bad boyem”, co nawet nie było złe, dla mnie raczej śmieszne. Tym bardziej teraz traktuję to jak żart, ale wtedy braliśmy to bardzo do siebie i był to poważny konflikt.

Videos by VICE


Foto Marta Pawłowska

Zrewolucjonizowałeś teledyski przez klip do Smack My Bitch Up. Powiedziałeś, że gdybyś wiedział jak dużo on zmieni zrobiłbyś go wcześniej?
To po pierwsze był projekt, który zmienił moje życie, ale tak naprawdę byłem bardzo zaskoczony, jak łatwo można zszokować ludzi. Jak łatwo można wywołać w nich skrajne emocje, takim prostym rodzajem ekspresji. I pewni nigdy bym tego nie zrobił wcześniej, bo sam musiałem dotrzeć do tego momentu. Ale zdecydowanie był to moment, który zmienił moje życie, otworzył mi drzwi i mnie samego na nowe możliwości.


Wytłumacz dlaczego, że nie robiłeś więcej klipów dla The Prodigy? Znam historię faksu od managementu zespołu, w którym napisali, żebyś rzucił tę robotę, bo teledysk do niczego się nie nadaje. Jednak zespół był zachwycony.
Nie wydaje mi się, żeby robili dalej muzykę. Tak jakby już nie istnieją, coś dalej robią, ale to już nie to samo. W sumie raz pracowałem z Keithem, jednym z członków zespołu. Zrobiłem dla niego klip. Ale nic więcej. Z Liamem nigdy nie utrzymywałem kontaktu. Ja go nawet nie spotkałem przed zrobieniem dla nich klipu. Potem przez lata nic nie nagrywali. Faktycznie zazwyczaj współpraca ciągnie się latami, w tym przypadku tak nie było.

Miałeś na wymyślenie tego klipu dwa dni, potem byłeś na imprezie, której nie pamiętasz. Czy z tej imprezy zrodził się pomysł na teledysk?
Tak, dokładnie tak było. Najtrudniejsze to wpaść na pomysł. Jakby się temu przyjrzeć, to trzeba najpierw patrzeć wokół siebie i otworzyć oczy na te najbliższe nam rzeczy. Pomysły nas otaczają, bo prawie niemożliwym jest wymyślenie czegoś nowego. Ty po prostu musisz wziąć coś, co jest zaraz obok ciebie.

Chcesz mi powiedzieć, że to co widzimy w teledyskach Rammsteina jest wokół ciebie?
No prawie, bo Rammstein jest totalnie inny niż wszyscy, z którymi współpracuję. U nich zawsze teledyski budują teksty. Ze słów powstaje obraz i układasz historię. To, co lubię najbardziej we współpracy z nimi to fakt, że każdy klip jest niepowtarzalny i unikalny. Różni się od wszystkich innych. Kocham z nimi pracować – oni zawsze popychają mnie do wyskoczenia z czymś innym, nowym, czymś, czego jeszcze wcześniej nikt nie zrobił. Wiadomo, że czasami to się udaje, czasami nie, ale kocham artystów, którzy mają w sobie taki rodzaj ambicji.

To prawda, że byłeś szefem cyrku w Sztokholmie?
Tak! Byłem też reżyserem pokazów cyrkowych. Nawet miałem przez chwilę własny cyrk. Jeździliśmy z przedstawieniami po Europie. W 1998 roku, kiedy Sztokholm był Europejską Stolicą Kultury mój pokaz był jednym z głównych wydarzeń całego eventu. Potem pracowałem w Las Vegas, tam przez chwilę reżyserowałem różne show, potem znów zrozumiałem, że robienie filmów to moja rzecz. Rzuciłem cyrk i zacząłem robić wszystko, żeby tylko się zajmować kręceniem.


Foto Marta Pawłowska

Praca w cyrku wpłynęła na Twoje późniejsze filmy i pomysły?
Nie za bardzo. Zauważam wiele wspólnych cech miedzy cyrkiem, muzyką i rozrywką ogólnie, ale to życie jakie prowadzą cyrkowcy jest zupełnie inne. Jest wspaniałe, tyle, że nie ma w nim pieniędzy. Jest ogromnym poświęceniem i może się zdarzyć tak, że w wieku 25 lat kończysz już karierę. To strasznie ciężkie życie, ale było coś co mnie w nim fascynowało. To dziwne porównanie, ale masz gwiazdy filmowe, muzyczne, które żyją na bardzo wysokim poziomie, maja mnóstwo kasy, mają po prostu dobre życie i wszystko pięknie pachnie. Nagle wchodzisz do karawanu cyrkowego i już nie wszystko tak pięknie pachnie, a poświęcenie jest nadal takie samo i tak samo ciężko trzeba pracować.

Jak bardzo lubisz piosenki, do których tworzysz obraz?
To się cały czas zmienia. Jak jakąś lubię to super, ale tak nie musi być zawsze. Prawda jest taka, że nie musisz do nich tańczyć, żeby zrobić teledysk. Większość utworów, na których pracuję, to są dobre piosenki, bardzo utalentowanych artystów. Ale utwór to zawsze tylko narzędzie.

Na Festiwalu Camerimage w Bydgoszczy odebrałeś nagrodę za Wybitne Osiągnięcia w Dziedzinie Wideoklipów. Ostatnio odebrałeś kolejną nagrodę Grammy, w kategorii Najlepszy Film Muzyczny za Live Kisses Paula McCartneya. Co takie momenty zmieniają w twoim życiu?
Ten moment w Polsce był bardzo emocjonujący. Nawet nie spodziewałem się, że tak zareaguję na przyznanie mi tej nagrody. Przede wszystkim traktuję je jak szanse. Szanse, żeby popatrzeć wstecz i poczuć się docenionym przez ludzi. 

Zazwyczaj jesteś po drugiej stronie, za kamerą, robisz wszystkie te rzeczy i nie masz, kiedy poczuć, że ludzie honorują twoją pracę. To wiele znaczy. Nie lubię festiwali filmowych, ale żałuję, że nie mogłem w Polsce spędzić więcej czasu. Byłem w tym kraju wiele razy, ostatnio w trasie z Madonną, ale takie wypady chyba się nie liczą. Camerimage sprawiało wrażenie dobrej zabawy, luzu i chyba zmieniło moją opinię na temat wielkich filmowych wydarzeń.