Witkacy: pierwszy polski twórca piszący o zażywaniu narkotyków

Narkotyki – według Witkacego sięgano po nie w momentach nienasycenia istnieniem, tęsknoty albo wyostrzenia świadomości, która nie mogła znieść potworności własnej egzystencji. Pisał, że podobne działanie ma sztuka, filozofia i religia; wszystkie łagodzą tragedię samotności jednostki zanurzonej w bezsensownym bycie. Narkotyki zastępują sztukę i religię, aby następnie serwować obłęd i deformować poczucie rzeczywistości. Witkacy był zdania, że nastrój sztucznie generowany przez używki i oswajanie okropności świata powinno się kontrolować wysiłkiem woli oraz przez opanowywanie rzeczywistości.

Na pewno był pod wpływem podczas pobytu w Rosji w okresie rewolucji lutowej i październikowej. Pojechał tam w przekonaniu, że Polacy powinni pomóc Rosjanom w walce o niepodległość. Zaciągnął się do armii, do Lejb-Gwardyjskiego Pułku Pawłowskiego. Na początku 1915 roku był studentem szkoły oficerskiej, uczestniczył w walkach. Co sprawiło, że zdecydował się spróbować narkotyków właśnie tam? Warto zauważyć, że jeszcze przed wyjazdem, zanim udał się w podróż z Bronisławem Malinowskim, jego żona popełniła samobójstwo, za które winą obarczono Witkiewicza. Stało się to w tym samym roku, w którym wybuchła I wojna światowa.

Videos by VICE

„Nie wiemy, kiedy dokładnie spróbował po raz pierwszy, ale morfinę z czasów petersburskich wspominał z obrzydzeniem i lękiem” ‒ wyjaśnia Przemysław Pawlak, prezes Instytutu Witkacego i członek Instytutu Sztuki PAN. Podczas złego tripa na morfinie Witkacy przez cztery godziny był bliski śmierci, miał torsje i zaburzoną pracę serca. Mimo wszystko to wojna, a nie doświadczenia z substancjami psychoaktywnymi, prawdopodobnie wywarła większy wpływ na całą jego twórczość i filozofię.

„Walczył kilka dni w wielkiej bitwie nad Stochodem, później już nie chciał wracać na front, skutecznie tego unikał. Trauma brodzenia po bagnach pośród porozrywanych, gnijących wszędzie trupów i pod stałym ostrzałem niemieckim odzywała się długo i z pewnością wywarła większy wpływ na postrzeganie świata i dziejów, niż narkotyki. Bezpośredni udział w walkach frontowych był mocniejszym bodźcem, bo później nie chciał o tym opowiadać” ‒ tłumaczy Pawlak.

„Seanse, które wciąż rozgrzewają domysły komentatorów, odbywały się zwykle w towarzystwie lekarzy zaprzyjaźnionych z Witkacym. Za narkotyk zmieniający percepcję uważał m.in. herbatę, a eksperymenty ze środkami halucynogennymi prowadził w celach artystycznych. Dawki były kontrolowane; wizje zapisywane lub służyły jako czynnik wzbogacający portrety” ‒ kontynuuje Pawlak. Seanse narkotyczne odbywały się często w domach, u niego, lub u przyjaciół. Gdy zapisywał swoje najbardziej radykalne eksperymenty, zażywał w domu.

„W środowisku artystów, pisarzy, poetów, arystokratów, wysokich urzędników sanacyjnych w Warszawie i Zakopanem naprawdę trudno było nie uczestniczyć w dobrze zakrapianych imprezach w latach 20. i 30. XX wieku. Witkacy poza tym żył niezwykle intensywnie, pracował od rana, miał zaplanowany cały dzień i zarabiał malowaniem portretów. Szacuje się, że zdążył ich w życiu wyprodukować ok. 5 tysięcy, co go psychicznie wykańczało, bo wolał pisać sztuki teatralne i zajmować się filozofią” ‒ wyjaśnia Pawlak.

„Dwie głowy”, aut. Witkacy. Źródło: wikipedia.org

Witkacy produkował sztukę po peyotlu, kokainie, eukodalu, eterze, meskalinie, harminie, haszyszu, ya-yoo. Meskalina była wtedy dostępna w wielu aptekach, peyotl zamawiano z Meksyku lub Francji. Peyotl i meskalinę zażywał rzadko ze względu na intensywność dostarczanych przez nie wrażeń. Kokainę uważał za wyniszczającą, depresyjną i mało twórczą, podobnie jak alkohol. Próbował setek innych używek pod postacią lekarstw, np. środki przeciw nudnościom, hyosciny. Wspominał o ya-yoo, czyli ayahuasce. Zażywanie narkotyków było dla niego elementem manifestowania sprzeciwu wobec mieszczańskiej porządności, konwenansów ograniczających wolność jednostki.

Narkotyki to pierwsze studium używek w polskiej literaturze, które pokazuje ciemną stronę przyjmowania. Napisane w wieku średnim, o charakterze osobistym, czasem ocierające się o formę sprawozdania lekarskiego, tworzone na bieżąco po zażyciu substancji psychoaktywnych różnej proweniencji. Najmocniejsze tripy miał po peyotlu, przedstawianym w Narkotykach jako metafizyczny środek wglądu w psychikę, który otwiera wizje wzrokowe, przy okazji umożliwia odstawienie alkoholu i innych uzależnień w zaawansowanym stadium. Peyotl był dla niego substancją, w której zamieszkuje duch. Wizje peyotlowe porównywał do snów, dzięki którym dostrzegasz to, do czego nie masz dostępu, i czego sam przed sobą nie chcesz ujawnić.

Poznawaj z nami historie znanych Polaków. Polub nasz fanpage VICE Polska

„O ile można w ogóle mówić o ulubionych narkotykach Witkacego, bo zdawał sobie sprawę ze zgubnych skutków zażywania wszystkich, to chyba peyotl wywoływał najlepsze wizje. To był w sumie krótki epizod w 54-letnim życiu Witkacego, ale sprowadzał legalne w dwudziestoleciu międzywojennym pigułki z peyotlem od dra Alexandre’a Rouhiera z Paryża. Był w stanie rozpoznać zmianę użytych do jego produkcji kaktusów, co wypominał dostawcy. Pisał w Narkotykach, że dzięki zażyciu peyotlu mógł nie pić dłuższy czas, bo wywoływał wstręt do alkoholu, a przy okazji też do innych narkotyków” ‒ opowiada prezes Instytutu Witkacego. „Kaktus zawiera pięć alkaloidów, między nimi meskalinę, których proporcja najkorzystniejsza dla działania wizyjnego zależy od wieku rośliny i klimatu, w którym dojrzewa” ‒ opisywał w Narkotykach Witkacy.

Dr Teodor Białynicki-Birula pisał: „Staś lubił doświadczenia z peyotlem tak samo, jak ze wszelkimi dostępnymi mu narkotykami i środkami, które mogły wpływać na stan psychiczny człowieka. Z tej jego pasji do eksperymentów powstała dookoła niego brudna i bardzo dla niego bolesna legenda, że Witkacy to narkoman. Uważam za swój obowiązek kategorycznie zaprotestować przeciwko posądzeniu go o narkomanię. Do protestu takiego czuję się upoważniony i zobowiązany jako jego wieloletni przyjaciel i jako lekarz”.

Sam Witkacy odnotował w Narkotykach, że nie był ani kokainistą, ani morfinistą, ani eteromanem. Przyznawał się do okresowego pijaństwa, łączył alkohol z narkotykami. Ale najdłuższy ciąg alkoholowy wynosił u niego pięć dni, a regularnie upijał się co tydzień. „Dwa razy w życiu zażyłem kokainę na trzeźwo i zaraz postarałem się zapić to świństwo. Miałem idiosynkrazję do morfiny, raz w życiu miałem zastrzyk minimalny i o mało nie umarłem. Oddać się kokainie czy morfinie bez zastrzeżeń mogą w większości wypadków tylko osobniki już jakby predysponowane, degeneraci. Tytoń zaczadza, a alkohol spala powoli najlepsze czasem mózgi” ‒ pisał w Narkotykach czyli inaczej w Nikotyna – Alkohol – Kokaina – Peyotl – Morfina – Eter.

„Portret oficera” aut. Witkacy. Źródło: wikipedia.org

Był szczególnie uzależniony od tytoniu, który załączał do kategorii narkotyków. Nikotynę nazywał środkiem ogłupiającym i bezpłodnym, który zatruwa organizm do tego stopnia, że później z trudem można w ogóle tworzyć. Alkohol, na równi z tytoniem, nazywał groźnymi „ogłupiajansami”, tym bardziej dlatego, że były legalne i powszechnie dostępne dla każdego. Choć ich szkodliwe działanie nie jest widoczne podczas pierwszych lat stosowania, prowadzi do trwałej i nieodwracalnej degeneracji komórek i niezdolności do efektywnej pracy. Nałogowi palacze, zdaniem Witkacego, popełniają powolne „systematyczne duchowe samobójstwo”, ponieważ wyniszczają w ten sposób intelekt i osobowość.

Jaka byłaby jego sztuka, gdyby nigdy nie zażywał? „Na pewno nie zostawiłby książki poświęconej w całości używkom: Nikotyna – Alkohol – Kokaina – Peyotl – Morfina – Eter, która jest do dziś ewenementem w polskiej literaturze. Być może dramaty i powieści zawierałyby inne didaskalia i opisy, choć wyobraźnia i oczytanie Witkacego zastąpiłyby z łatwością obrazy pochodzące z zapamiętanych z wizji narkotycznych lub zapisanych w ich trakcie” ‒ konstatuje Przemysław Pawlak.

Czy Narkotyki to literatura w stylu Terence’a McKenny? Czy to pełna aprobata dla substancji psychoaktywnych, zachęcająca innych do eksperymentowania na własną rękę? „Jeśli ktoś mnie ostrzega, że jeśli łyknę coś, to najpierw zobaczę potwornie wynaturzony obraz rzeczywistości, wielobarwny horror pozorny na jawie, następnego dnia będę miał objawy ciężkiego kaca, a w konsekwencji wielokrotnego łykania zacznę się rozpadać fizycznie i psychicznie, to jest przestroga, nie zachęta” ‒ twierdzi Pawlak.