Zaczęło się od pytania, czy po samym intro piosenki wiadomo, czy z głośników leci Beata Kozidrak lub Tupac? Takim konkursem Cinek przywitał się z internetem. Kto? Cinek – prawilna mordeczka i wieszcz ortalionu, który w dresiku i czapeczce wpierdolce bezlitośnie kaleczył poprawną polszczyznę i prawił swoje mądrości, promując białostocki Festiwal Up to Date. Teraz Cinek jest martwy, zdemaskowany, chociaż niektórzy nadal wierzą, że ta postać była prawdziwa.
VICE: Pamiętasz swój debiut jako Cinek?
Trudno nazwać to konkretnym debiutem, bo już wcześniej na domówkach wcielałem się w takiego hipotetycznego „Marcina”. Lubię odgrywać różne postacie – kiedyś pojechałem z kumplem do Olsztyna, to on udawał przed ludźmi niewidomego, a ja, że go w sklepie oszukuje na piwo [śmiech]. Na początku miałem być Sebastianem, tyle że nie chcieliśmy, by nas kojarzono z „Typowym Sebą”, więc tak powstał Marcin, Marcinek, Cinek. Pierwszy filmik, jaki nagraliśmy, w dużej mierze był czystą improwizacją, mieliśmy tylko zrobić konkurs, a wyszła z tego petarda. Nie spodziewałem się tak ogromnego odzewu, tak samo, jak tego, że ludzie tak bardzo uwierzą w postać Cinka.
Videos by VICE
Czyli jesteś aktorem samoukiem?
Można powiedzieć, że jestem naturszczykiem.
Mówisz, że nie spodziewałeś się tak sporej reakcji ze strony widzów – no właśnie, więcej było pozytywnych głosów, czy zdarzały się też hejty na twój temat?
Jak dobrze wiesz, postać była kreowana na „chłopaczka z podwórka”, więc jasne, że były komentarze „co to za debil?” i inne personalne pociski. Ale zdarzały się też milsze słowa.
Niektórzy ludzie rzeczywiście łyknęli historię Cinka. Pamiętam, jak rok temu na Up To Date, jeden typ przy wódce zaczął się chwalić, że zna Cinka, bo ten mieszka na osiedlu obok i Marcin przyciął jego kumpla na kasę [śmiech].
Wiadomo, im więcej gadają, tym zabawniej. Ludzie czasem mnie poznawali, młode chłopaki sklejały piątki. Był raz jeden taki, który zaczął też mnie szarpać za kurtkę, bo nie chciałem z nim rozmawiać, ale powiedziałem mu, żeby spierdalał – to się obraził.
Zastanawiałeś się, skąd tak duży sukces postaci?
To był czas, kiedy w internecie zaczął funkcjonować prześmiewczy wizerunek dresa: wspomniany „Typowy Seba”, czapki wpierdolki i kołczany prawilności. Z perspektywy czasu myślę też, że ludzie lubią oglądać głupie rzeczy – nawet ja lubię to oglądać w internecie. Tyle że mnie śmieszą rzeczy, których inni nie rozumieją.
Polub nasz fanpage VICE Polska, tu znajdziesz nowe artykuły!
Jak wyglądało kręcenie filmików?
Tak jak wspomniałem, w dużej mierze opierało się to na freestyle’u plus szkielecie scenariusza np. siedziałem na kanapie, pierdoliłem jakieś kocopoły przez 5 minut do kamery, w temacie scenariusza lub i nie, potem wybieraliśmy to, co się nadawało do emisji. Najgorzej było wtedy, gdy poszła jakaś zajebista wiązanka, ale musieliśmy to wyciąć, bo nie pasowało do konwencji postaci – inna mimika, inne zachowanie itd.
Dlaczego postanowiliście uśmiercić postać Cinka?
Ludzie co roku, przy okazji festiwalu, czekają na filmy od nas – bo są śmieszne. Ale to nie jest festiwal żartu i to nie są kabarety – tu chodzi o muzykę. Wykreowaliśmy postać, ale tylko po to, by powiedzieć o konkursie. Żart też się kiedyś kończy i trzeba powiedzieć puentę. Zwłaszcza że ta postać nie jest dla mnie super ważna, już wolałbym Zygmunta rozwinąć.
No właśnie – skąd pomysł na Zygmunta, krewnego Marcina?
Tutaj kwestia wcielenia się w starszego pana wymagała więcej pracy – przede wszystkim oczywiście make-up, sylikon na twarz, przez trzy miesiące zapuszczałem też brodę i włosy, którymi robiłem zaczeskę. Tą postacią chcieliśmy pokazać ciężką pracę przy festiwalu – robiąc to przez pryzmat osoby z zewnątrz, która dopiero poznaje kulturę muzyki elektronicznej i rapu.
Kogo bardziej lubiłeś grać – Zygmunta czy Cinka?
Chciałbym więcej Zygmunta. Mało go było. Chociaż teraz wolałbym bardziej pracować głosem lub pisać scenariusze. Chociaż mógłbym zagrać kobietę, np. ciotkę Cinka przy wigilijnym stole: wujek Zygmunt, Cinek, jego ciotka i siostra Ewka. Wiesz, taka świąteczna patologia, „Noc truchleje, Bóg się rodzi” itd. [śmiech]. To by było do zrobienia.
Czy to nie jest niepokojące, że niektórzy dali się tak łatwo nabrać i nadal myślą, że Cinek istnieje naprawdę?
Ja będąc dzieckiem, wychowywałem się w czasach, gdy nie mieliśmy internetu. Najważniejsza była rozmowa twarzą w twarz, gdzie po zachowaniu rozmówcy mogłeś zauważyć, czy ten ściemnia, czy mówi prawdę. Warto zachować dozę dystansu, oglądając coś w internecie. Ja tak robię.
Ostatnie pytanie – był Marcin, Cinek i Zygmunt, ale jak ty właściwie masz na imię?
Nazywam się Zbigniew Marczak, tak mam w dowodzie osobistym. Grałem Marcina vel Cinka oraz Zygmunta. Poza filmami, w świadomości wielu ludzi funkcjonuję jako Tadeusz Konieczny (to długa historia), ale niektórzy znajomi mówią mi Wojtek.
Możesz śledzić autora tekstu na jego profilu na Facebooku