Książka brytyjskiego fotografa Jamesa Morrisa pod tytułem Time and Remains of Palestine (Czas i pozostałości Palestyny), która zostanie opublikowana przez Kehrer Verlag, pozwala czytelnikom zauważyć nieomal niewidzialne pomniki, jakie pozostawiła po sobie Nakba: gruzowiska, opustoszałe miasta i przykryte chodnikami palestyńskie osiedla, zlikwidowane podczas pierwszej wojny izraelsko-arabskiej.
Stary fanpage VICE przestanie działać 1 kwietnia. Już teraz polub nowy
Mimo wyraźnie politycznego wydźwięku tej książki jest ona równocześnie pięknym, tajemniczym i skromnym świadectwem przeszłości Palestyny i wątpliwej teraźniejszości Zachodniego Brzegu. W związku ze zbliżającą się premierą książki porozmawiałem z Jamesem o jego pracy.
Videos by VICE
VICE: Zacznijmy od tego, jak postrzegasz siebie w kategoriach fotografii?James Morris: Używanie definicji zawsze jest trudne ze względu na ich restrykcyjną naturę, z reguły zostawiam je dla innych. Osobiście powiedziałbym, że jestem fotografem zaintrygowanym świadectwem ludzkiej obecności w krajobrazie – tym, jak człowiek w niego ingeruje i jakie, ukryte w nim, znajdziemy kolejne warstwy historii. Chodzę tropami, które łączą miejsca i ludzi, przeszłość i teraźniejszość.
W jaki sposób Time and Remains of Palestine wpasowuje się w twój styl w fotografii i twoje poprzednie dokonania?
Ta książka przede wszystkim opowiada o konflikcie – jeszcze nigdy nie pracowałem z tym tematem w tak bezpośredni sposób – ale mimo to można ją postrzegać jako podobną do moich wcześniejszych działań i logicznie z nich wynikającą. Izraelsko-palestyński konflikt toczy się przez całe moje życie i nic nie wskazuje na to, żeby miał się skończyć, więc jest to jakaś stała w moim mentalnym krajobrazie. To właśnie ten fakt popchnął mnie do przyjrzenia się właściwemu krajobrazowi tego regionu. Już pierwszego dnia natknąłem się tam na rzeczy, o których wcześniej nawet nie myślałem i których się nie spodziewałem: nieobecność architektury, zdewastowany krajobraz i okryta tajemnicą historia. Pójście tym tropem, jak to bywa przy projektach, zaowocowało zarówno jego ciągłością, jak i zróżnicowaniem.
Jak byś opisał ten projekt? Zawsze korci mnie, żeby zadać to pytanie, zwłaszcza w takich przypadkach jak twój, gdzie miejscami dokumentujesz bardziej nieobecność niż coś, co faktycznie istnieje.
Ten projekt to dla mnie zgłębianie tego, co stało się w Palestynie w 1948, jak również droga do zrozumienia miejsca, w jakim ten kraj znajduje się dzisiaj – a to wszystko poprzez patrzenie na jej specyficzny „zmieniony przez człowieka krajobraz”. Projekt podąża wzdłuż historycznej trajektorii łączącej przeszłość z przyszłością. Pierwsza część zaczyna się badaniem minionej obecności Palestyny w Izraelu, dokumentowaniem około 400 wiosek i miast, które zostały wyludnione i w dużej mierze zburzone w wyniku wojny w 1948 i późniejszych konfliktów.
Druga część to refleksja na temat domniemanej Palestyny przyszłości, która powstała przy ustalaniu Porozumienia z Oslo, jednak nie zaistniała w żadnym znaczącym stopniu. Ta część książki pokazuje strukturę okupacji i konfliktu, jaki ma miejsce w labiryncie Zachodniego Brzegu, terenu podzielonego na wiele zazębiających się stref, poprzedzielanych murami i płotami, posterunkami i blokadami, a do tego poprzecinanych osiedlami. Mój projekt pokazuje bardziej zanikanie Palestyny niż tamtejszy konflikt jako całość.
Podzieliłeś swoją książkę na dwie całkowicie różne części. Pierwsza mówi o Nakbie, „katastrofie” będącej dużą częścią palestyńskiej historii i tożsamości. Jak powstała ta część projektu?
Pierwsza część książki zaczęła się podczas spaceru sosnowym lasem przy okazji mojej pierwszej wizyty w Izraelu, kiedy natknąłem się na ruiny jakichś, zdawałoby się, starożytnych budowli, których pochodzenia nie umiałem sobie wyjaśnić. Tabliczka postawiona tam w 2004 przez Żydowski Fundusz Narodowy nazywa to miejsce „oazą” i „obszarem rekreacyjnym, miejscem z wodą, nadzieją, pokojem i wizją”. Tego samego dnia znalazłem w sieci film pokazujący wizytę izraelskich Palestyńczyków w tym samym miejscu. Na filmie starszy mężczyzna wspominał, że kiedy był dzieckiem, to te ruiny były jego wioską. Jej mieszkańcy stali się uchodźcami wewnętrznymi w trakcie wojny w 1948, podczas Nakby – ich wioskę zrównano z ziemią, odmówiono im prawa powrotu, a zaplanowany las stworzony z importowanych sosen ukrył ich dawny świat w swoim cieniu.
Uderzająco wyraźna była dla mnie przepaść pomiędzy dwoma punktami widzenia. Mimo że znałem pojęcie Nakby, to znalezienie się w takim miejscu i zrozumienie jego historii było dla mnie potężną inicjacją. Chociaż termin Nakby odwołuje się do pokonania i znacznego wyludnienia Palestyny w 1948, to „katastrofa” nadal pozostaje jego synonimem.
Wioska Anata
Domyślam się, że przy realizacji projektu musiałeś przeprowadzić dużo badań, jako że wiele z lokacji, które udokumentowałeś, nie było w żaden sposób oznaczonych. Jak się za to zabrałeś?
Tak jak mówisz, wiele z tych zniszczonych wiosek nie miało tabliczek z nazwą, a inne były całkowicie zrównane z ziemią lub kompletnie nadbudowane. Nawet międzynarodowe przewodniki dla zagranicznych turystów, dla których ta historia mogłaby być interesująca, kompletnie omijały temat palestyńskich wiosek. Moje badania zaczęły się po pierwszej wizycie, głównie bazowałem na pracy tak zwanych nowych historyków izraelskich, którzy pojawili się w latach 80. i zaczęli kwestionować wygodną i ogólnie akceptowaną wersję historii, jaka jest serwowana w szkołach.
Najważniejszym tekstem były 600-stronicowe The Birth of the Palestinian Refugee Problem (Narodziny Problemu Uchodźców Palestyńskich) autorstwa Benny’ego Morrisa, który w wyczerpujący sposób przeszukał izraelskie państwowe i wojskowe archiwalia z okresu wojny w 1948. Ponadto korzystałem z prac Merona Benvenisti, Walida Khalidi i wielu innych źródeł. Podczas mojego kolejnego pobytu w Izraelu, używałem starych map i internetu do odszukiwania zniszczonych wiosek. Niektóre z nich były łatwe do odnalezienia, ale wiele z nich nieomal zniknęło.
Znajdowanie pozostałości po miasteczkach zawsze było niepokojące, biorąc pod uwagę historię, jaka za nimi stoi i ich wagę związaną z problemem uchodźstwa. Często były to kupki kamieni w środku lasu albo samotny minaret sterczący z nowoczesnego, izraelskiego przedmieścia. Zanim sfotografowałem jakieś miejsce, czytałem o jego historii w książkach, które miałem przy sobie. Przy okazji robiłem notatki, z których wiele ewoluowało w podpisy do zdjęć, pełniące funkcję ich historycznego tła.
W pierwszej części, składającej się ze zdjęć pozostałości po osiedlach, z których niektóre są zrujnowane, najbardziej zadziwiły mnie zdjęcia parkingów albo placów zabaw, które zostały zbudowane na ruinach osiedli. Które z tych miejsc fotografowało ci się najdziwniej?
Zbyt wiele, żeby wymieniać, naprawdę. Całe to doświadczenie było bardzo żywe, niepokojące i często wyjątkowo obce. Towarzyszyło mu poddenerwowanie wynikające z tego, że nie wiedziałem, jak ludzie zareagują na to, co robię, ale okazało się, że nie było ku temu podstaw – bardzo niewiele osób zdawało się orientować, na co tak naprawdę patrzy. Ponadto zacząłem dźwigać ciężar wiedzy, zrozumienia tego, co tam się stało, końca pewnej populacji. Do tego dochodzi oczywiście wiedza o historii europejskich Żydów, którzy przybyli do Izraela w poszukiwaniu pocieszenia po niewyobrażalnym horrorze, jaki przeszli. Kombinacja tych wszystkich aspektów tworzyła bardzo napiętą atmosferę.
Kafr Birim jest niepokojącym miejscem, ponieważ wiele elementów tej wioski ocalało – możesz przejść się jego alejkami i zajrzeć do zawalonych, przerośniętych domów. W Imwas znalazłem piknikowe stoły porozstawiane pomiędzy zapuszczonymi grobami na starym cmentarzu. Na pierwszy rzut oka to był nieprawdopodobny widok. Ein Houd jest teraz kolonią dla artystów, pełną kamiennych domów w jednej z odbudowanych palestyńskich wiosek. To miejsce jest na wskroś przesiąknięte bohemą, ale nikt z jego mieszkańców zdaje się nie czuć winny.
Jedną z cech twojej książki, na które należy zwrócić uwagę, jest jej statyczność i ogólny brak ludzi. Rozumiem, że to celowe? W pierwszej części to potęguje uczucie opuszczenia, ale w drugiej zaczyna już dominować pustka.
Tak jak zauważyłeś, pierwsza część jest o nieobecności, i jest to uczucie, jakie chciałem narzucić. Patrząc całościowo, ta książka skupia się raczej na wydarzeniach historycznych niż na ludziach. Chciałem, żeby to krajobraz był narratorem i myślę, że udało mi się to zrobić. Poza kilkoma przypadkami, gdzie pojawiają się ludzie, są oni bardziej niemożliwymi do rozpoznania sylwetkami niż faktycznymi osobami – a to tylko potęguję symbolikę.
Brak ludzi sprawia, że oglądający też czuje się niewidzialny. Czy w trakcie swojego projektu dużo kontaktowałeś się z mieszkańcami, Izraelczykami, Palestyńczykami i władzami?
Tak naprawdę to wcale nie, tylko powierzchownie. Uważałem, że obiektywizm będzie bardzo ważny w tym projekcie, więc musiałem dystansować się od mieszkańców. Moja praca miała być szczegółową eksploracją rzeczy, które tam zastałem albo do których mnie ciągnęło przy jednoczesnej separacji od obu tamtejszych kultur. Poza wpadaniem na przypadkowych przechodniów byłem tam raczej samotny. Tylko raz ktoś zabronił mi fotografowania starego, palestyńskiego budynku w Izraelu, ale nawet w tym zakazie nie było żadnej szczególnej groźby.
W jaki sposób obserwowanie dzisiejszego życia Palestyny w części drugiej jest skontrastowane z częścią pierwszą?
Przedstawiając Zachodni Brzeg, patrzę na miejsce, które powinno być przyszłą Palestyną według Porozumienia z Oslo, ale nigdy się nią nie stało: nadal jest to wirtualne państwo zdominowane przez Izrael. Obie części mojej książki mogłyby być wydane osobno, dzieli je zarówno czas, jak i przestrzeń. Moje zamierzenie było takie, żeby obie te części pokazywały okres od powstania Izraela i streszczały historię Palestyny. Zrozumienie tego, co pokazałem w pierwszej części książki, pozwala zrozumieć zmiany, jakie zaszły w obecnym krajobrazie Zachodniego Brzegu. Można powiedzieć, że te rozdziały to dwa elementy układanki, które muszą być ze sobą połączone, aby zrozumieć całość.
Są tam zdjęcia takie jak te z Beitar Illit, które pokazują, jak izraelskie osiedla wdzierają się w palestyńskie. Nie masz wrażenia, że historia powoli zatacza koło?
Myślę, że historia się nie powtarza, tylko dalej rozwija w nieco zmienionej formie. Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Izraela, dostałem w punkcie informacyjnym na lotnisku „Turystyczną Mapę Izraela”. Ta oficjalna mapa Izraela przyłączała do niego cały zachodni brzeg rzeki Jordan, w żadnym miejscu nie odwołując się do terytoriów palestyńskich – zamiast tego, Palestyna była podpisana jako Judea i Samaria. Nie było na tej mapie ani muru bezpieczeństwa, ani zielonej linii z 1949, a z nazwy było wymienionych tylko pięć największych miast Palestyny poza Jerozolimą. Żadne mniejsze miasteczko nie było na niej nawet zaznaczone. Dla porównania, były na niej wszystkie miasteczka izraelskie. Mapa była opatrzona komentarzem „To wszystko to Izrael, możesz pójść wszędzie”. Bez kontrowersji można przypuszczać, że wielu pociąga sen o Wielkim Izraelu, i wcale nie byłoby im smutno, gdyby żyło w nim znacznie mniej Palestyńczyków. Rozwój osiedli sprawia wrażenie ciągłego wymywania Palestyny, ale nie wiem, czy dzieje się to w jakimś konkretnym celu.
Przedmiotem tej książki niewątpliwie jest sytuacja polityczna, ale czy postrzegasz książkę jako polityczną?
Nie jest to dla mnie żadnego rodzaju agitacja, mimo że jej przedmiot jest wyraźnie polityczny. To prawda, że koncentrowałem się głównie na historii palestyńskiej i nie próbowałem zachować równowagi poprzez równoległe badanie historii Izraela. Takie podejście można uznać za polityczne, ale nie sądzę, żeby ta etykietka była odpowiednia. Warto zauważyć, że historyk Benny Morris, na którego pracy polegałem w największym stopniu, powiedział ostatnio, że w 1948 Izrael był zbyt zachowawczy i powinien był wysiedlić dużo więcej Palestyńczyków.
Zobacz, jak wojna w Syrii rozdziela ukochanych
Żeby zastanowić się nad tą historią, nie trzeba skłaniać się ku żadnej ze stron. Celem książki jest wyjaśnienie tego, co się wydarzyło, zachęcenie czytelnika, aby zapoznał się z jej treścią i nad nią zastanowił. To, co w niej zamieściłem to tylko fragmenty dużo większej historii, moja książka daje za mało pewników, by być polityczną. Myślę, że najważniejsze w niej są słowa, które powiedział Raja Shehadeh, i które zamieściłem we wstępie: „Jeżeli ludzie naprawdę nie zrozumieją Nakby, nigdy nie będzie pokoju w tym regionie”.
To konieczne, zwłaszcza w obliczu konfliktu, żeby historia i teraźniejszość były nieprzerwanie odkrywane na nowo. Mam nadzieję, że ci, którzy wezmą moją książkę do ręki, będą zdolni wyrobić sobie swoją własną opinię.