W Warszawie trwa szczyt NATO. Oczy i uszy polskich mediów (oraz wielu innych z całego świata) skierowane są na przywódców: Baracka Obamę, Angelę Merkel, Davida Camerona, Donalda Tuska, Beatę Szydło. Jednak obok życie toczy się dalej. Wielu warszawiaków nie mogło dziś dojechać do pracy ze względu na zamknięte ulice, sporo wzięło wolny dzień. Chociaż za oknem co chwila słychać silniki helikopterów i policyjne syreny, poza głównymi ulicami (zamkniętymi i oddzielonymi niebieskimi sznurami) nie czuć, by działo się cokolwiek wyjątkowego. Ktoś napisał na Facebooku, że na dachu ma snajpera. Ktoś inny pyta, kto mu zwróci za koszty zamkniętej na 3 dni knajpy.
Pod Muzeum Narodowym, obok zamkniętego dla pieszych mostu, policjanci legitymują przez 15 minut trójkę facetów o ciemnej karnacji i czarnych włosach. To studenci z Indii, uczą się kierunków biznesowych na jednej z mazowieckich uczelni. Przyjechali do Warszawy, nie wiedząc, że trwa tu szczyt Sojuszu. „Zwykle nie mamy problemów z polską policją – i rozumiemy, że wykonują tutaj tylko swoją pracę”. Nie widziałem przez cały dzień, żeby legitymowano kogokolwiek innego – pewnie tylko ciemnoskórzy potencjalnie zagrażają bezpieczeństwu? Do nas podszedł za to policjant z Krakowa, prosząc, byśmy nie robili zdjęć poza wyznaczonymi miejscami. Powołuje się na specustawę związaną z NATO, chociaż słowa o zdjęciach tam nie znajdziemy.
Videos by VICE
Nad Wisłą, zwyczajowym miejscem letniego relaksu warszawiaków, zupełnie cicho. Nikt nie popija cichaczem piwa z butelki, knajpy na barkach świecą pustkami, na plażach zamiast leżaków policyjne barierki. Dwie łodzie policji rzecznej stoją zakotwiczone – mundurowym musi być tam cholernie gorąco. Para wojskowych rozłożyła się na trawie obok imponujących rozmiarów sprzętu do obserwacji.
Jesteśmy też na Facebooku. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco
Kuriozalnie wygląda barierka z „zakazem ruchu pieszych” na kilkumetrowym odcinku chodnika otoczonym zielenią – jakby było oczywiste, że praworządni obywatele naszego miasta (i praworządni terroryści?) nie zdecydują się deptać trawników. Metro ani kolej na stacjach wokół Stadionu Narodowego się nie zatrzymują. Policjant tłumaczy parze na rowerach, jak mogą przedostać się na drugą stronę kordonu. W pobliskim parku konne oddziały karmią swoje koniki. Wygląda to sielankowo, jakby kilkaset metrów dalej 2,5 tysiąca delegatów nie ważyło o historii całych narodów.
Rosły facet z wielkimi bliznami na rękach i dwusetką wódki w dłoni wskazuje nam drogę. Mówi, że przez 15 lat brał udział w misjach polskich kontyngentów. „I po co to wszystko? Mogliby to samo zrobić w Borach Tucholskich. Patrzcie, ile służb mundurowych musi tego pilnować – przecież gdzieś teraz dzieją się przestępstwa. Tych delegatów powinno się wysłać na front, może wtedy zastanowiliby się dwa razy, zanim kogoś poślą na wojnę” – mówi. „Oni śpią spokojnie, ja nie mogę. Kilku bliskich przyjaciół nie wróciło z misji. Tak, dostaję te 9 tysięcy co miesiąc, ale chętnie bym je oddał za to wszystko. Tylko wódka mi po wojsku została”.
Kilka kroków dalej znudzony policjant pilnujący barierek flirtuje z dwiema opalonymi nastolatkami w koszulkach Guns N’ Roses.
– A ile macie lat?
– Osiemnaście.
– Ja dziewiętnaście.
– I gdzie się tak zjarałyście?
Idziemy dalej. Ogromny czarny tir zaklinował się między kordonem przy wjeździe na stadion a wąskimi, przedwojennymi uliczkami Saskiej Kępy. Stoi, nie wiadomo co robić – kierowca pewnie nie spodziewał się blokady. W końcu przejeżdża przez zamknięty teren w eskorcie radiowozów. Obok, też z eskortą, jedzie prywatny busik, taki jakimi dojeżdża się do powiatowych miejscowości. Firmy transportowe i hotele mają chyba niezłe obłożenie – i niezły zarobek.
W pobliskiej knajpie kelner z Ukrainy serwuje piwa Obolon. Życie toczy się dalej. O wszystkim można by zapomnieć, gdyby nie te syreny i helikoptery.